sobota, 29 listopada 2014

Umowy cywilne („śmieciowe”)

Czytam i wciąż słyszę opinie „specjalistów” i wszelkiego rodzaju „uzdrowicieli” gospodarki i rynku pracy, że mamy wysokie bezrobocie i że wrogiem nr 1 tego są umowy cywilne, na które utworzono pogardliwy termin „umowy śmieciowe”. Postulowane jest całkowite zniesienie tych umów, stworzenie możliwości zatrudniania wyłącznie zgodnie z przepisami prawa pracy no i maksymalne podniesienie progu najniższego wynagrodzenia.
         Mam wrażenie, że niektórzy z nas przeoczyli fakt, że w roku 1989 zmienił się system gospodarczy. Są osoby, które nie szczędzą inwektyw pod adresem poprzedniej gospodarki zarządzanej przez „czerwonych komunistów”, a jednocześnie nie chcą rozstać się z przywilejami, które w tych złych czasach im przyznano. Poprzednio żyliśmy w gospodarce centralnie planowanej, a obecnie mamy wolny rynek. Cechą wolnego rynku jest to, że najogólniej rzecz biorąc wszyscy możemy swobodnie i na równych zasadach gospodarować, zakładać, prowadzić przedsiębiorstwa i w ramach tego zatrudnić albo być zatrudnianymi. Nie ma już zasady „czy się stoi, czy się leży …”. Panuje obiegowa opinia, że pracodawcy są nieuczciwi, wyzyskują pracowników, płacą im groszowe wynagrodzenia i wykorzystują w każdy możliwy sposób. Zgodnie z tą teorią istnieje nacisk na tworzenie prawa, które będzie chronić pracowników przed bezwzględnymi pracodawcami. Nie przeczę, że bywa i tak. Trzeba jednak podkreślić, że praca jest też towarem rynkowym i cena pracy podlega prawu popytu i podaży. Podaż pracy (ilość podmiotów szukających zatrudnienia) konfrontuje się na rynku z popytem na pracę (ilość podmiotów szukających pracowników) i w ten sposób jest ustalana cena. Jeśli jest duża podaż, cena pracy będzie spadała i odwrotnie. Aktualnie podaż pracy jest większa od popytu na pracę - o czym świadczy chociażby stopa bezrobocia. Należy zadać sobie pytanie dlaczego jest bezrobocie.
         Zacznijmy od tego, że nie wszyscy mają pracę i nie wszyscy ją będą mieli. Zawsze będzie jakiś procent bezrobotnych. W ekonomii, nie bez powodu, bezrobocie nazywane jest często „smarem gospodarki”. Istotne jest to żeby to bezrobocie utrzymywało się na odpowiednio niskim poziomie. Wyjaśnijmy sobie teraz mit o „miejscach pracy”. Mam nieodparte wrażenie, że w świadomości wielu osób miejsca pracy stały się wartością samą w sobie w oderwaniu od rzeczywistości ekonomicznej i gospodarczej. Przyznaje, że irytują mnie doniesienia mediów o tym, że zagraniczny inwestor wzniesie obiekt za ileś tam milionów, w którym powstanie ileś tam tysięcy miejsc pracy, itd. Co będą produkować i jakie to ma znaczenie dla naszej gospodarki nie jest podawane, widocznie jest to mało istotne. Poza tym, biorąc pod uwagę, że takie obiekty powstają często w „specjalnych strefach ekonomicznych”, chciałbym też otrzymywać informacje ile polski podatnik zapłaci za stworzenie takiego jednego miejsca pracy. Powstanie miejsc pracy to przecież efekt uboczny powstania przedsiębiorstwa, którego głównym celem jest i będzie zysk, a nie tworzenie miejsc pracy. Jeśli przedsiębiorstwo powstaje i rozwija się, potrzebuje pracowników i zatrudnia ich, jeśli jest kryzys, tnie koszty i zwalnia pracowników - to naturalne.
         A jaka jest rola pracownika w przedsiębiorstwie. Pracownik daje swoją pracę i wypracowuje zysk w przedsiębiorstwie, za co otrzymuje wynagrodzenie. Nie widzę żadnego powodu, dla którego to wynagrodzenie ma być odgórnie ustalone przez kogokolwiek, poza zainteresowanymi stronami, którymi są pracodawca i pracownik. Wynagrodzenie pracownika powinno być wprost proporcjonalne do jego efektywności - mierzalnej ilości zysku jaki jest w stanie wypracować w przedsiębiorstwie. Kwota tego wynagrodzenia powinna podlegać negocjacjom między pracodawcą a pracownikiem i powinna być ustalona na poziomie satysfakcjonującym obie strony. Im wyższe kwalifikacje i wydajność pracownika, im bardziej jest cenny dla firmy, tym jego pozycja do negocjacji wynagrodzenia jest lepsza i tym wyższe wynagrodzenie otrzyma. Im bardziej unikatowe umiejętności pracownika, im mniejsza możliwość zastąpienia go kimś innym, zwłaszcza lepszym, tym jego pozycja jest silniejsza. Wprowadzanie odgórnych uregulowań w tym zakresie nie ma najmniejszego sensu i jest szkodliwe w ujęciu mikro i makroekonomicznym. Osoba, której wartość pracy jest niższa od obowiązującej obecnie najniższej krajowej, pracy nie znajdzie. Czy taka sytuacja ułatwia znalezienie mu pracy? No chyba nie, bo żaden pracodawca nie zapłaci więcej, za efekty pracy, która warta jest mniej. Nie widzę też żadnego ekonomicznego uzasadnienia, dla którego właściciel przedsiębiorstwa ma wynagradzać pracownika w czasie jego absencji w pracy - bez względu na ilość dni i przyczynę tej absencji - chyba, że uzgodniono inaczej. Osoba niezdolna do pracy powinna korzystać z fakultatywnego systemu ubezpieczeń od czasowej i trwałej niezdolności do pracy. Finansowanie innych planowanych i nieplanowanych okresów przerwy w zatrudnieniu powinno być przygotowywane wcześniej - jak środki na wczasy, uroczystości rodzinne, etc. Dołącza nam się jeszcze jeden element, który powoduje, że pracownik staje się dla pracodawcy dobrem luksusowym. Z opinii naszych krajowych ekspertów, a także raportów OECD wynika, że pozapłacowe koszty pracy są stanowczo za wysokie i stanowią blokadę przy zatrudnianiu - szczególnie w przypadku małych firm. Zauważmy, że niektóre daniny, do których płacenia zobowiązany jest przedsiębiorca są degresywne - im mniejszy dochód, tym wyższe płatności. Ponadto odnotowuje się tendencje nakładania na pracodawcę szeregu zobowiązań wobec pracownika, o których już wspominałem, a które powinny być po stronie państwa, np. w ramach prowadzonej polityki demograficznej.  

         Założyć firmę może praktycznie każdy, ale prowadzenie firmy, utrzymanie się na rynku wymaga przedsiębiorczości i innowacyjności, wiedzy, pomysłowości, zdolności organizacyjnych oraz innych specyficznych cech i umiejętności mniej lub bardziej uchwytnych. Niestety komplet takich cech posiadają tylko nieliczni z nas, dlatego też nie wszyscy organizują i prowadzą przedsiębiorstwa. Wyłącznie na barkach właściciela przedsiębiorstwa spoczywa odpowiedzialność za podejmowanie wszystkich niezbędnych działań, które warunkują sens ekonomiczny jego istnienia. Jest odpowiedzialny za ciągłość, płynność finansową i wszystkie inne warunki niezbędne do utrzymania się na rynku. To on musi rozwiązywać wszystkie problemy, odpowiednio reagować na zmiany otoczenia rynkowego. To wyłącznie on powinien ostatecznie decydować o tym kogo, kiedy i na jakich warunkach finansowych zatrudnia. Musi trafnie oceniać przydatność pracownika, jakość i wartość jego pracy. Powinien posiadać niczym nie skrępowaną swobodę w zatrudnianiu i zwalnianiu pracowników. Każde uregulowania w tym zakresie to utrudnienia skutkujące wzrostem bezrobocia i godzące w interesy obu stron. Nie twierdzę, że zatrudnianie powinno odbywać się na dowolnych zasadach, a praca odbywać się w dowolnych warunkach. Niezbędne są przepisy dot. bezpieczeństwa oraz inne pozafinansowe, do których respektowania pracodawca jest zobowiązany. Jednak podstawowe warunki dotyczące formy, czasu i warunków finansowych zatrudnienia powinny się odbywać w drodze negocjacji i z poszanowaniem swobody zawierania umów.

Przedświąteczne zakupy

         Wczoraj rozmawiałem z Panią Basią, moją sąsiadką, sympatyczną emerytowaną nauczycielką, z którą często wymieniamy poglądy na temat różnych spraw bieżących dotyczących gospodarki, finansów, rynku i oczywiście zakupów. Z porozumiewawczym uśmiechem pokazała mi zaproszenie na imprezę połączoną z występem znanego artysty i pokazem artykułów AGD i, co najważniejsze, możliwością zakupu w bardzo atrakcyjnych cenach. Pamiętam, jak trzy lata temu przerażona zwierzyła mi się, że skorzystała z podobnego zaproszenia i wróciła do domu, a raczej została z gracją odwieziona z kompletem garnków za kilka tysięcy i umową kredytową. Nie było łatwo, bo sprzedawca był przebiegły, ale udało się pozbyć ganków i kredytu. Pani Basia ma ponad 70 lat, ale jest przykładem osoby, dla której nauka jest niezbędnym elementem codziennego życia. Dużo czyta, ma komputer i jak mówi „śmiga po necie”, uczy się, bo … „chce być świadomym konsumentem”, a ja pomagam jej w tym z wielka przyjemnością i satysfakcją. Po opisywanym zdarzeniu, była na bezpłatnych „badaniach” zorganizowanych gdzieś w warszawskim hotelu, ale wróciła z niego „z tarczą” - mimo, że odkryto u niej kilka „bardzo poważnych blokad narządowych”.
         Później było jeszcze kilka zdarzeń w postaci remontu, ślubu wnuczki i paru innych, przy których były mniejsze i większe próby nieuczciwego traktowania konsumentów. Każde zdarzenie było źródłem praktycznej wiedzy dla Pani Basi. Znów byłem wtedy pomocny, ale z satysfakcja przyznaję, że w tej chwili sama doradza znajomym, koleżankom, rodzinie i jak sama stwierdza, uchodzi wśród znajomych za znawcę tematu. Ja uważam, że już osiągnęła swój cel bycia świadomym konsumentem.
         Po co o tym piszę. Po pierwsze piszę o Pani Basi, bo mimo jej wieku, jest przykładem osoby, która dla mnie jest niewątpliwym unikatem, ale tak naprawdę posiada imponującą wiedzę, którą powinien posiadać każdy z nas.
         To zaproszenie, które mi pokazała Pani Basia oraz wyraźne nasilenie aktywności reklamodawców w mediach i sklepach wskazuje na jedno - „idą święta”, a to niewątpliwa okazja do wydatków i jednocześnie zagrożeni dla naszych portfeli. Ale jest jeszcze jeden powód, dla którego podaż towarów będzie bardzo nasilona. Mam na myśli fakt, ze z dniem 25 grudnia przestaje obowiązywać ustawa z dnia 27 lipca 2002 r. o szczególnych warunkach sprzedaży konsumenckiej oraz o zmianie Kodeksu cywilnego (Dz.U. 2002 Nr 141 poz. 1176) oraz ustawa z dnia 02 marca 2000 r. o ochronie niektórych praw konsumentów oraz o odpowiedzialności za szkodę wyrządzoną przez produkt niebezpieczny (Dz.U. 2000 Nr 22 poz. 271). Na ich miejsce wchodzi w życie ustawa z dnia 30 maja 2014 r. o prawach konsumenta (Dz.U. z 2014 r., poz. 827) o raz znowelizowana ustawa z dnia 23 kwietnia 1964 r. Kodeks cywilny (Dz. U. Nr 16, poz. 93 ze zm.) Nie wdając się w szczegóły, nowa ustawa jest bardziej restrykcyjna od obowiązujących obecnie, dlatego zachodzi uzasadnione podejrzenie, że sprzedawcy będą się starali sprzedać jak najwięcej towarów na „starych zasadach”. Np. produkt zakupiony w e-sklepie 24 grudnia będzie można zwrócić bez podania przyczyny w terminie 10 dni od dnia otrzymania towaru, a zakupiony po 25 grudnia będzie można zwrócić w terminie 14 dni.
         Podaję kilka wskazówek, które mogą się okazać pomocne w czasie przedświątecznej gorączki zakupowej:

         Jeśli kupimy towar w sklepie stacjonarnym, możemy go reklamować, ale nie możemy go zwrócić bez podania przyczyny. Podobnie jest z towarami zarezerwowanym via Internet i odebranymi osobiście w sklepie - to nie jest sprzedaż na odległość i nie przysługuje prawo do zwrotu. Jeśli chcemy kupić jakiś towar, a nie mamy do końca pewności, czy nie będzie to „nietrafiony prezent” możemy zawrzeć ze sprzedawcą tzw. umowę na próbę, o której mowa w poście „KIEDY MOŻNA ZWRÓCIĆ TOWAR

         Przygotujmy się do zakupów, zróbmy sobie listę z pozycjami i cenami. Dobrze jest napisać ceny maksymalne z założyć, że nie będziemy ich przekraczać. Taka lista to najprostsza i bardzo skuteczna strategia zakupowa.

         Pośpiech to zły doradca. Porównujmy dokładnie oferty i ceny, pamiętajmy o starej zasadzie, której jak wskazuje praktyka raczej nie warto omijać, a która brzmi: „nigdy nie przyjmuj pierwszej oferty”.

         Uważajmy na towary na rynku. Sprzedawcy szczególnie teraz będą wykorzystywać pośpiech i emocje klientów, które są wrogami zdrowego rozsądku i rozwagi. Dokładnie przyglądajmy się etykietom i dokumentacji produktów. Szukajmy na nich producenta, czytajmy dokumentacje, instrukcje i zwracajmy uwagę na udzielane gwarancje. Z reguły warunki gwarancji są mniej korzystne od uprawnień wynikających z obowiązujących obecnie przepisów, ale fakt udzielenia gwarancji wskazuje na jakość produktu. Uważajmy na produkty uznane za niebezpieczne. Przedświąteczny rwetes to świetna okazja żeby takie produkty upłynnić. Lista produktów niebezpiecznych znajduje się na stronie UOKiK w zakładce „PRODUKTY”.

         Kupując towaru „w promocji” policzmy sens ekonomiczny takiej promocji. Niestety często towar w promocji jest droższy niż w sąsiednim sklepie, a czteropak, lub produkt z gratisem droższy niż oddzielnie kupione produkty. Promocja to słowo stanowczo nadużywane na naszym rynku. Bardzo często w promocji sprzedaje się towary, tzw. „głazy” zalegające na półkach, których nikt nie chce kupić, towary słabej jakości, często naprawiane lub zwrócone w ramach prawa do namysłu. Jeśli oglądamy egzemplarz ekspozycyjny jakiegoś towaru i decydujemy się na zakup, żądajmy nowego towaru w oryginalnym nienaruszonym opakowaniu, który przy nas zostanie otwarty. Wtedy należy go spokojnie, dokładnie sprawdzić i dopiero zapłacić cenę.

         Żądajmy wydania dowodu zakupu na towary. Pamiętajmy, że to często jedyny dowód zawartej umowy, który będzie niezbędny przy ewentualnej reklamacji. Paragony są nietrwałe, więc warto zrobić kopie. Jeśli wartość towaru lub cena jest znaczna żądajmy wydania faktury VAT. To nie prawda, że faktury wystawia się wyłącznie dla firm. Pamiętajmy też, że jeśli cena towaru przekracza 2.000 zł to sprzedawca  powinien obowiązkowo poświadczyć wszystkie istotne warunki umowy na dodatkowym dokumencie.
Pamiętajmy, że zakup na targowisku podlega takim samym regulacjom prawnym jak zakup w każdym innym sklepie.

         Jeśli zakup dotyczy urządzenia typu TV, komputer, pralka, upewnijmy się, że posiada wszystkie cechy jakich wymagamy. Jeśli, np. komputer ma mieć określone parametry, to koniecznie sprawdźmy, czy są w dokumentacji. W żadnym wypadku nie ufajmy ustnym zapewnieniom sprzedawców. Jeśli powstanie sytuacja, że sprzedawca zapewnia nas, że komputer posiada określoną cechę, a nie ma potwierdzenia w dokumentacji, zażądajmy żeby to zapewnianie dał nam na piśmie z podpisem i pieczątką sklepu. Podobnie, jeśli kupimy pralkę, która według zapewnień sprzedawcy posiada program prania ręcznego, a dokumentacja na to nie wskazuje, nie liczmy na uwzględnienie reklamacji takiej treści.  

         Oglądajmy dokładnie produkty przed zakupem. Często sprzedawcy doradzają dokładne oględziny sprzętu w domu i wydają towar w opakowaniu. Nie korzystajmy z takich rad. Sprzedawca ma ustawowy obowiązek stworzenia odpowiednich warunków i umożliwić nam sprawdzenia kupowanego sprzętu. Jeśli w domu otworzymy pudełko z zakupionym telefonem i okaże się, że ma pęknięty ekran, mała jest szansa udowodnienia, że nie wypadł nam w rąk.

         Jeśli zdecydujemy się na zakup towaru przecenionego, sprawdźmy co jest podstawą przeceny. Jeśli produkt jest pełnowartościowy, to możemy go kupić jak każdy inny. Jeśli natomiast posiada jakąś wadę, zadbajmy o to, żeby na dowodzie zakupu zaznaczyć podstawę przeceny. Taki towar podlega normalnej procedurze reklamacyjnej, ale nie możemy oczywiście podać tej wady jako powodu reklamacji.

         Jeśli kupujemy towar w e-sklepie, sprawdźmy dokładnie, czy prowadzi go zarejestrowany przedsiębiorca, sprawdźmy historię działalności sklepu, opinie na temat produktów, obsługi i ewentualnie dopytajmy o szczegóły produktu. Pamiętajmy, że w e-handlu zdarzają i będą się zdarzały oszustwa. Jeśli nowy sklep, który nie ma historii sprzedaje wyjątkowo tanio produkt, to do takiej oferty trzeba podchodzić bardzo ostrożnie. Konsument, który nabył towar w e-sklepie (na odległość) może od niej odstąpić bez podania przyczyny. Opisuje to w „Umowy sprzedaży zawierane na odległość” w poście „PRAWO”
         Najwyższą ostrożność należy zachować przy zakupach via Internet od osób nie będących przedsiębiorcami i od firm bez historii. W przeciwnym razie łatwo można paść ofiarą oszustwa.
Najczęstsze przypadki:
         a) oszust sprzedaje towary za bardzo atrakcyjną cenę, np. 50% wartości rynkowej. Zwabieni amatorzy okazji kupują i przelewają pieniądze. Wszyscy bezskutecznie oczekują przesyłek, monitują „sprzedawcę”, ale konto po jakimś czasie znika z serwisu.
         b) oszust sprzedaje przedmiot w serwisie aukcyjnym. Kupujący przelewa pieniądze i czeka na wysyłkę. Przewoźnik dostarcza przesyłkę, kupujący podpisuje „odbiór bez zastrzeżeń”, a po otwarciu stwierdza, że wewnątrz jest inny przedmiot, nieoryginalny,  albo w innym, na ogół znacznie gorszym stanie niż w opisie. Jeśli decydujemy się na taką ryzykowną transakcje, to bezwzględnie należy sprawdzić zawartość przesyłki w obecności przewoźnika i sporządzić protokół. Protokół po wyjściu kuriera, poza szczególnymi przypadkami określonymi przez prawo przewozowe, nie ma wartości dowodowej.
         c) tuż po dokonaniu transakcji kupujący otrzymuje telefon od oszusta podającego się za sprzedawcę, który twierdzi, że jego konto widniejące na stronie internetowej zablokowało się, dlatego podaje inny numer i prosi o przelanie pieniędzy.
         d) oszust sprzedaje w serwisie aukcyjnym markowy przedmiot (zegarek, wyrób ze złota, obraz, moneta, kolekcjonerski znaczek pocztowy, drogie perfumy, luksusowa torebka, etc.). Kupujący ustala ze sprzedawcą, że przedmiot ponad wszelką wątpliwość jest oryginalny, po czym kupuje i przelewa pieniądze. Przesłany przedmiot okazuje się podrobiony. Kupujący przeważnie nie ma protokołu, ale nawiązuje kontakt ze sprzedawcą, który twierdzi, że to niemożliwe i nakazuje odesłanie przedmiotu. Na tym transakcja się kończy. Oszust ma dowód na wysłanie przedmiotu i odbioru bez zastrzeżeń, a kupujący pozostaje bez pieniędzy i bez dowodu oszustwa.     

         Uważnie czytajmy etykiety na artykułach żywnościowych, ich skład i sprawdzajmy daty przypadłości do spożycia i minimalnej trwałości oraz ceny. Unikajmy produktów zafałszowanych (miód sztuczny, masło roślinne, etc), zawierających szkodliwe E-dodatki do żywności (np. zawierające pochodne kwasu benzoesowego, sztuczne barwniki, azotyny i azotany, fosforany, syrop glukozowo-fruktozowy; izoglukozę, nasycone kwasy tłuszczowe; tłuszcze utwardzone). Unikajmy produktów wysoko przetworzonych.
Sprzedaż produktów po upływie daty przydatności do spożycia lub minimalnej trwałości jest zabroniona, dlatego produkty, których takie terminy zbliżają się często sprzedawane są w ... promocji.

         Porównujmy ceny towarów i zwracajmy uwagę na faktyczna zawartość produktów w opakowaniach. Wielkość opakowań celowo jest zawyżana bo większe opakowanie sugeruje więcej produktu. Porównujmy cenę produktów oferowanych w różnej wielkości opakowań. Jest obowiązek podawania przy produkcie ceny za 1 kg, ale nie zawsze jest to przestrzegane. Aby łatwo obliczyć cenę za 1 kg należy cenę w zł pomnożoną przez 1.000 podzielić przez ilość produktu w gramach.
Dla przykładu 1kg produktu sprzedawanego  w cenie 8,50 zł za 365g kosztuje:
(Cena × 1.000) / ilość gramów = zł/1kg
8500zł / 365g = 23,29 zł/1kg   

         Uwaga na umowy z operatorami telekomunikacyjnymi. Nieuczciwa praktyka marketingowa niektórych firm telekomunikacyjnych polega na tym, że konsultant telefoniczny dzwoni do potencjalnego klienta, prezentuje mu bardzo atrakcyjną ofertę albo ofertę i po uzyskaniu zgody wysyła umowę. Umowę przywozi kurier i oczekuje podpisu na miejscu. Niedoświadczony klient, nie czyta umowy myśląc, ze została już zawarta przez telefon, a podpis jest tylko formalnością. Niestety często okazuje się, że treść umowy znacznie odbiega od oczekiwań klienta. Opisałem to w „umowy z operatorami telekomunikacyjnymi” w poście „PRAWO”.

         Należy się liczyć ze wzmożoną działalnością firm zajmujących się z tzw. sprzedażą bezpośrednią. Przy tego rodzaju zakupach najważniejszą sprawa jest właściwą oceną jakości produktu i oferowanej ceny. Z reguły są to produkty niskiej jakości i sprzedawane w zawyżonych cenach. Akwizytorzy są wyszkoleni w zakresie marketingu perswazyjnego i zdają się być całkowicie odporni na „NIE” klienta. Zasady takiej sprzedaży opisałem w „Uprawnienia konsumenta” w poście „PRAWO”.

środa, 1 października 2014

Konkurs SMS

         Natknąłem się ostatnio na konkurs zorganizowany przez pewną firmę w Internecie. Konkurs polegał na wykonaniu i wysłaniu fotografii o określonej tematyce. Zgłoszone do konkursu prace miały być oceniane przez internautów. Autor pracy, która zdobędzie najwięcej głosów internautów miała otrzymać nagrodę w postaci sprzętu elektronicznego o wartości rynkowej nie przekraczającej 400 PLN.
         Konkurs składał się z 2 etapów, ale dla nas najbardziej istotna jest pierwsza część, która trwała ok. 2 tygodni. Wysłanie SMS o określonej przez organizatora treści i zawierającego w treści numer fotografii był liczony jako jeden głos oddany na daną fotografię. Koszt SMS to ok. 3 PLN brutto. Na pierwszy „rzut oka” konkurs nie budził żadnych zastrzeżeń, a regulamin zachęcał do wzięcia udziału, bo była szansa wygranej - wystarczyło wysłać dobre zdjęcie. Przyjrzyjmy się jednak bliżej schematowi konkursu i spróbujmy oszacować realną szansę wygranej.
         Przede wszystkim, strona organizatora konkursu jest mało znana i szansa na to, że ktoś postronny ja odwiedzi jest bardzo mała. Nie o to jednak chodzi, bo gdyby nawet przenieść prezentację na najbardziej popularną stronę Internetu, to pozostaje proste pytani:  kto z oglądających prezentowane prace i zachwycony nawet jakimś zdjęciem zechce bezinteresownie oddać swój głos i wydać na to 3 PLN. Odpowiedź chyba jest prosta - bardzo niewiele osób. Jednak już w pierwszym dniu konkursu pojawiło się sporo głosów na część fotografii. Na każdy wysłany SMS wydano 3 PLN. Część z tych pieniędzy wpłynęło na konto organizatora konkursu, a część na konto firmy obsługującej SMS-owy system głosowania. Jak przebiegał konkurs.

         Już pierwszego dnia zysk organizatora wyniósł ok. 1.500 zł., wyłoniła się czołówka 3 graczy, a na czele autor, który prowadził 50 głosami. Skąd te głosy? - chyba nietrudno się domyślić. Wysłali je sami gracze oraz osoby które udało się im nakłonić do wysłania SMS. Łatwo też obliczyć, że 50 SMS-ów to kwota ok. 150 PLN, czyli prawie 40% wartości rynkowej nagrody, o którą rozpoczęła się walka.      Przez następne klika dni był względny spokój, powoli przybywało głosów i zmniejszał się dystans osób, które miały najwięcej głosów i były w czołówce. Po 7 dniach dało się zauważyć ostrą walkę pomiędzy graczami zajmującymi 1. i 2. miejsce. Przebijali się wzajemnie prezentując wzajemną przewagę kilkunastu SMS. Rezultatem tych zmagań było zwiększenie zysku organizatora, który osiągnął kwotę ponad 2.500 PLN. Równowartość SMS wysłanych na pracę zajmującą 1. miejsce przekroczył wartość nagrody głównej. Trudno się oprzeć wnioskowi, że gdyby autor pracy zajmującej 1. miejsce zamiast wysyłać SMS i nakłaniać do tego swoich znajomych, zadbał o to żeby równowartość SMS znalazła się na jego koncie, mógłby już 10 dnia kupić sobie główna nagrodę. W tej sytuacji czekała go dalsza kosztowana walka i jej niepewny rezultat. W następnych dniach konkursu znów rozgorzała walka o czołowe miejsca. W rezultacie w ostatnim dniu konkursu osoba zajmująca pierwsze miejsce wydała na SMS kwotę, która stanowiła 1,8% wartości nagrody, druga osoba 1,6%, a trzecia 1,3%. W sumie wysłano SMS na 1/3 prac na kwotę, z której organizator otrzymał równowartość 8 głównych nagród. Ze wszystkich prac wybrano 20, które otrzymały najwięcej punktów i dalej ocena należała już do jury konkursowego. W rezultacie głosowania jury nagrodę zdobyła praca (w mojej ocenie nie zasługująca na główna nagrodę), która zajmowała 7 miejsce i której autor wydali na SMS niespełna 100 zł. Wniosek stąd jest prosty. Gdyby autorzy 3 pierwszych miejsc z pierwszego etapu przeznaczyli pieniądze na zakup głównych nagród, a nie na SMS-y, kupiliby je już wcześniej i pozostałyby im jeszcze pieniądze. Biorąc udział w konkursie stracili je. Prawdziwym wygranym okazał się zdobywca 1. miejsca, który zainwestował ok. 100 zł i otrzymał nagrodę za k. 380 zł (RR = 280%) oraz organizator konkursu, któremu po zakupieniu nagrody pozostało prawie 2.700 zł. Oceniając sens ekonomiczny udziału w konkursie należałoby obliczyć prawdopodobieństwo otrzymania nagrody. W tym przypadku nie jest to możliwe z uwagi na niejawny 2. etap oceny jury. Niestety nie wiadomo ile osób było w komisji, kto nimi był i czym się kierowali. Organizator nie przedstawił żadnego protokołu z przebiegu głosowania, a jedynie wynik. Taki sposób organizacji budzi uzasadnione podejrzenia, że głosowanie jury mogło być zwykłą fikcją.

niedziela, 14 września 2014

Lokaty bankowe

         Pomimo wielu publikacji na ten temat, lokaty, a konkretnie obliczenie zysków, wciąż sprawiają kłopoty. Szczególnie teraz, kiedy nasiliły się kampanie reklamowe banków oferujące różnego rodzaju super okazje zysków na lokatach.
         W jaki sposób prawidłowo ocenić lokatę i oczekiwany zysk. Na zysk wpływa stopa procentowa R, czas utrzymywania, kapitał oraz podatki. Bardzo ważne jest prawidłowe pojmowanie wielkości stopy procentowej R i faktu, że odnosi się ona zawsze do pełnego roku.
         Jeśli przykładowo bank oferuje oprocentowanie R = 5% i lokatę 2-miesięczną, to w czasie tych 2 miesięcy kapitał nie będzie pracował przy stopie 5%, ale części stopy r = 0,83% (R/n = r, czyli 5%/6 = 0,83%). A zatem jeśli nasz kapitał będzie wynosił 10.000 PLN, po 2 miesiącach wypracuje nam odsetki w wysokości 83,33 PLN. ( (0,83 / 100) × 10.000) Ale to nie wszystko. Od 1 stycznia 2004 roku obowiązuje 19%, liniowy (ciekawostka) podatek od zysków kapitałowych - zwany podatkiem Belki. Bank wyliczy, potrąci i zapłaci za nas ten podatek. W tym przypadku wyniesie on 15,83 PLN, a wiec wypłacona kwota netto wyniesie 67,50 PLN. Nasza stopa zyskowności wyniesie jedynie YR = 4,05% (znów w stosunku rocznym). Dodatkowo powinniśmy ocenić, czy opłaca się nam założyć konto w banku oferującym lokatę - zwykle to jest warunek skorzystania z oferty, czy też skorzystać z innych instrumentów finasowych oferowanych przez rynek.


Do pobrania: Lokata bankowa

środa, 13 sierpnia 2014

Umowa o dzieło


         Każdy z nas niejednokrotnie miał do czynienia z wykonawcami usług różnej branży. Gdy szyjemy ubranie na miarę, remontujemy mieszkanie, oddajemy samochód do warsztatu, zegarek do naprawy, zamawiamy meble na wymiar, fotografa na ślub lub korzystamy z usług stomatologa. W każdym z tych przypadków jesteśmy nabywcą usługi. Jeśli wykonanie usługi przebiega bez zastrzeżeń - terminowo i zgodnie z umową, zamawiający odbiera dzieło, płaci wykonawcy umówione wynagrodzenie i rozstają się w pokoju. Z praktyki jednak wiem, że takie scenariusze niestety należą do rzadkości. Na naszym rynku jest wielu wykonawców, których kwalifikacje, delikatnie mówiąc, są dalekie od normy co oczywiście odbija się na jakości oferowanych przez nich usług. Chęć zarobienia pieniędzy jest duża, ale umiejętności mierne. Ci „fachowcy” wyposażeni w doświadczenia z kontaktów z poprzednimi klientami nastawieni są głównie na krytykę poprzednich wykonawców, snucie opowieści o swoich dokonaniach - wszystko w celu szybkiego zyskania zaufania i nakłonieniu klienta do zawarcia z nimi umowy i … oczywiście do wypłaty zaliczki lub zadatku. Zamawiający usługi popełniają w takich sytuacjach szereg błędów, które później stają się przyczyną poważnych problemów i strat finansowych. Krótko je opiszę
         Po pierwsze, powszechny jest brak nawyku sprawdzania z kim mamy do czynienia. Załóżmy, że zamawiamy meble kuchenne na wymiar i wykonawca składa nam wizytę. Nierzadko zdarza się, że osoba która zjawia się w sprawie wykonania usługi nie okazuje żadnych dokumentów i od razu przechodzi do rzeczy.  Zgodnie z art. 1. ustawy z dnia 2 marca 2000 r. o ochronie niektórych praw konsumentów oraz o odpowiedzialności za szkodę wyrządzoną przez produkt niebezpieczny (Dz.U. 2000 Nr 22 poz. 271) powinien okazać dokument tożsamości, dokument potwierdzający prowadzenie działalności gospodarczej albo umocowanie do reprezentowania firmy, jeśli jest przedstawicielem. Jeśli tego nie zrobi popełnia wykroczenie i taka sytuacja raczej nie wróży dobrze na przyszłość. Załóżmy jednak, że prezentacja odbyła się zgodnie z zasadami i przechodzimy do dalszego etapu.
Wykonawca robi tzw. inwentaryzację, pobiera pomiary, robi notatki i ustala szczegóły. Po jakimś czasie zjawia się ponownie z projektem i umową. W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że jeśli przedmiotem umowy jest konkretny rezultat (rzecz ruchoma), to mamy do czynienia z umową o dzieło regulowaną przez przepisy kodeksu cywilnego  (art. 627. i nast.). Jeśli posiadamy status konsumenta (przedmiot umowy nie ma związku z działalnością gospodarcza ani zawodową) to mamy do czynienia z konsumencką umową o dzieło, do której mają dodatkowo zastosowanie przepisy ustawy z dnia 27 lipca 2002 r. o szczególnych warunkach sprzedaży konsumenckiej oraz o zmianie Kodeksu cywilnego (Dz.U. 2002 Nr 141 poz. 1176). I wracamy do naszego scenariusza.
         W czasie wspomnianej wizyty następuje prezentacja projektu, pada wiele pytań i wyjaśnień, następuje doprecyzowanie różnych innych szczegółów oraz ustalenie ceny. Na koniec zamawiający podpisuje umowę „o wykonanie mebli” (umowę o dzieło) i wręcza wykonawcy zaliczkę lub zadatek. Wykonawca przystępuje do wykonania mebli.
         Gdybyśmy zajrzeli do takiej statystycznej umowy, którą posiada zamawiający, to w większości wypadków okazałoby się, że umowa zawiera wiele niekorzystnych dla zamawiającego elementów. Po pierwsze w takich umowach nie ma precyzyjnie określonego terminu wykonania usługi. Jest zwykle termin, ale np. z zastrzeżeniem, że z przyczyn niezależnych od wykonawcy termin może ulec przedłużeniu. Takie sformułowanie praktycznie daje możliwość przedłużenia terminu o dowolny okres czasu. Bywa tak, że jest określona cena, ale z zastrzeżeniem, że może ulec zmianie w przypadku konieczności wykonania, np. niesprecyzowanych prac dodatkowych. Często nie jest też jednoznacznie określone, czy cena jest kwotą brutto, czy netto. To przyczyna częstych sporów. Jeśli po wykonaniu usługi zamawiający zażąda wystawienia faktury VAT, często okazuje się, że zaskoczony wykonawca próbuje doliczyć podatek do podanej ceny. Następnym elementem jest nieprecyzyjne określenie przedmiotu umowy. To chyba, po cenie, jednej z najbardziej poważnych mankamentów i najczęstsze źródło sporów pomiędzy stronami. Jeśli brak jest precyzyjnego określenia dotyczącego szczegółów technicznych, materiałowych oraz technologicznych przedmiotu umowy, to w rezultacie nie wiadomo dokładnie co zamawiający zamówił i co wykonawca ma wykonać. Określenia typu „metalowe prowadnice koloru białego”, albo „płyta koloru białego” lub „w kolorze drewna”, „w kolorze dębu”; „koloru brązowego” albo „uchwyty metalowe koloru srebrnego” dają wykonawcy dużą dowolność w doborze materiałów i niestety możliwość wybrania najtańszych i najniższej jakości. Podobnie jest z innymi elementami, a także sprzętem AGD i oświetleniem, które najczęściej są w ofercie wykonawców mebli. Sformułowanie „płyta grzewcza firmy …” albo okap firmy „…”, czy „oświetlenie LED - 6 punktów” nie określają precyzyjnie rodzaju sprzętu i jego parametrów i też dają dowolność wykonawcy. Współczesne meble wyposażane są w szereg drogich elementów, systemów okuć, urządzeń, systemów automatyki i innego wyposażenia. Można je nabyć od różnych producentów, w różnych cenach i bardzo różnej jakości.
         Dużo zastrzeżeń budzą też projekty. Bywa tak, że zamawiający może je sobie tylko obejrzeć (nie otrzymuje egzemplarza projektu), ale załącznik najczęściej figuruje w podpisanej umowie więc formalnie zamawiający go otrzymał. Projekty często są wykonane przez amatorów lub projektantów bez odpowiedniej wiedzy i doświadczenia, są wadliwe, nie uwzględniają norm i podstawowych zasad projektowania, ergonomii i estetyki. Niestety przeciętny zamawiający nie zna się na tym, nie zawsze ma wyobraźnię przestrzenną, nie potrafi czytać projektów i w rezultacie nie jest w stanie sam projektu ocenić. Następnym etapem jest wykonanie przedmiotu umowy.
         W zależności od postanowień umownych, etap może się znacząco przedłużać.
Zdarzają się sytuacje, że zamawiający zaniepokojony oczekiwaniem na realizację umowy próbuje monitować wykonawcę i odkrywa, że padł ofiarą oszustwa, telefon nie odpowiada, a firma nie istnieje. Zakładając jednak wersję optymistyczną przejdźmy do następnego etapu, a jest nim montaż mebli.
         To również niebezpieczny dla zamawiającego etap wykonania umowy, bo często wtedy dochodzi do bolesnej konfrontacji rzeczywistości z wyobrażeniami zamawiającego. Okazuje się na przykład, że wykonawca przywozi inne meble niż było ustalone. Mają inny kolor albo odcień, niektóre elementy zostały wykonane inaczej lub z innych materiałów niż zostało to ustalone, itp. Jeśli jakiś element mebli jest niezgodny z umową (tzw. niezgodność dzieła z umową), zamawiający we własnym interesie powinien natychmiast, najlepiej pisemnie, wezwać wykonawcę do zmiany sposobu wykonania i zażądać wykonania zgodnego z umową. Powinien przy tym potwierdzić swoje racje i oczywiście powołać odpowiedni fragment umowy lub załącznika. Na tym etapie właśnie ujawniają się wady umowy i wszystkie nieprecyzyjne ustalenia albo ich brak. Najczęściej chodzi o ustne deklaracje i zapewnienia wykonawcy, które padły kiedyś na etapie uzgodnień, a których nie ma w umowie i trudno się na nie powołać. Ogólnie rzecz ujmując, jeśli umowa nie precyzuje tego, co kwestionuje zamawiający, to bardzo trudno jest to na tym etapie udowodnić.
         Następnym poważnym mankamentem umowy są klauzule określające sposób i terminy rozliczenia oraz kary umowne. Czasem w umowach określone są etapy prac i terminy, po upływie których zamawiający zobowiązany jest do zapłaty odpowiedniej części wynagrodzenia. Błędem jest ograniczenie się do określenia terminów i kwot, które zamawiający zobowiązany jest uiścić, z jednoczesnym brakiem precyzyjnego określenia etapu prac, jakie wykonawca powinien do tego terminu wykonać. Brak tego uzależnienia, że zapłata należy się ale dopiero po wykonaniu określonego etapu skutkuje tym, że po zapadnięciu terminu wykonawcy będzie należała się odpowiednia kwota mimo, że jeszcze nie wykona odpowiedniego etapu prac. Brak rozliczenia oznacza zwykle konieczność zapłaty kary umownej, która najczęściej jest zastrzeżona w umowie.

Podsumujmy teraz w punktach elementy, które powinna zawierać dobra umowa:

1.    dokładne dane wykonawcy: numer dowodu osobistego i adres, nazwę firmy, adres, nr regon, nr telefonu i inne dane (Należy też sprawdzić przedsiębiorcę w Bazie Przedsiębiorców CEIDG pod adresem: www.ceidg.gov.pl)
2.    oświadczenie przedsiębiorcy, że posiada odpowiednie kwalifikacje i wiedzę niezbędną do wykonania przedmiotu umowy
3.    dokładne określenie przedmiotu umowy (materiały - najlepiej z próbkami jako załącznikami, wyliczenie wszystkich elementów, urządzeń i wyposażenia z symbolami producenta, określenie wszystkich wymiarów ze szkicami, projektami, fotografiami, z których jednoznacznie wynikają kształty, wymiary, kolory i inne.
4.    Wszystkie szczegóły ustaleń powinny być udokumentowane, podpisane przez obie strony i dołączone do umowy w postaci załączników (wymienionych na końcu umowy jako zał. nr 1., 2., 3., etc)
5.    dokładne terminy rozpoczęcia i zakończenia prac. W przypadku większych prac dobrze jest podzielić prace na etapy, określić dokładnie te etapy - stan prac świadczących o zakończeniu danego etapu i określić terminy zakończenia tych etapów.
6.    Dobrze jest określić kary umowne (np. określony % wartości umowy za każdy dzień zwłoki) dla stron za przekroczenie terminów wykonania prac i terminów płatności.
7.    Dobrze jest zastrzec prawo do odstąpienia od umowy na wypadek nie wykonania dzieła przez wykonawcę umowy w określonym terminie, a także nie rozpoczęcia dzieła w określonym terminie.
8.    Dokładne określenie ceny za usługę z wyraźnym zaznaczeniem, że jest to cena brutto (zawiera podatek VAT). Ewentualne zmiany ceny powinny być uzależnione od konkretnych zdarzeń określonych w umowie. Dla porządku warto określić, że po wykonaniu prac Wykonawca wystawi fakturę VAT na kwotę … .
9.    Określenie wysokości zaliczki lub zadatku z opisem funkcji jaką wręczona ma pełnić w czasie realizacji umowy. Różnica między zaliczką a zadatkiem jest zasadnicza! W przypadku wręczenia Wykonawcy zadatku, należy umieścić w umowie: „kwota … wręczona przy podpisaniu umowy jest zadatkiem w zrozumieniu art. 394. Kodeksu cywilnego. W przypadku niewykonania umowy przez Wykonawcę będzie on zobowiązany do zwrotu zadatku w podwójnej wysokości. W przypadku niewykonania umowy przez Zamawiającego, Wykonawca ma prawo zadatek zachować”.
10. Określenie terminu, w którym Zamawiający zostanie powiadomiony przez Wykonawcę o ukończeniu dzieła i terminie w którym zobowiązuje się dzieło odebrać.
11.  Zastrzeżenie, że wszelkie zmiany treści umowy (i załączników) wymagają formy pisemnej pod rygorem nieważności. Ma to takie znaczenie, że Wykonawca nie będzie mógł zmienić sposobu wykonania umowy i powołać się na ustalenia ustne.

         Pamiętajmy też o tym, że jeśli posiadamy status konsumenta, umowa jest zawarta z przedsiębiorcą poza lokalem przedsiębiorcy, np. u nas w domu, przysługuje nam ustawowe prawo do namysłu i uprawnienie do odstąpienia od niej w terminie 10 dni od dnia jej zawarcia - bez podawania przyczyny i bez ponoszenia jakichkolwiek konsekwencji finansowych. Przedsiębiorca powinien skutecznie nas poinformować o tym uprawnieniu. Jeśli tego nie zrobi, termin na odstąpienie przedłuża się do 3 miesięcy. Można umownie zrezygnować z tego uprawnienia. W tym celu należy złożyć pisemne oświadczenie, że wyrażamy zgodę na wcześniejsze rozpoczęcie realizacji umowy - przed upływem terminu na odstąpienie. Jeśli to prawo wykonamy (oświadczenie o odstąpieniu należy wysłać listem poleconym przed upływem terminu) umowa zostaje unicestwiona i należy się nam zwrot zadatku lub zaliczki. Jeśli Wykonawca rozpocznie wykonanie umowy bez naszej zgody przed upływem 10 - dniowego (lub 3 - miesięcznego w przypadku braku powiadomienia) zrobi to na własna odpowiedzialność i nie ma prawa nas obciążać żadnymi kosztami.

         Na koniec dodam, że w przypadku każdej inwestycji, a szczególnie większej, rozsądnym działaniem jest skonsultowanie przedsięwzięcia i umowy ze znawcami tematu. Bardzo korzystne jest zatrudnienie osoby, która przeanalizuje umowę pod względem właściwego zabezpieczenia interesów Zamawiającego oraz oceni zamierzenia pod kątem aspektów finansowych i technicznych. Warto też zatrudnić fachowego nadzorcę wykonania robót, który dopilnuje żeby realizacja prac przebiegała zgodnie z umową oraz z zastosowaniem odpowiednich materiałów i technologii.

         Zachęcam tez do przeczytania postu „Zawieranie umów” 

sobota, 9 sierpnia 2014

Multiplikacja (efekt działania procentu składanego)


         Efekt multiplikacji to inaczej efekt działania procentu składanego. Polega na tym, że odsetki naliczone w danym okresie odsetkowym (zazwyczaj rocznym) są kapitalizowane, czyli dodawane do kapitału. W następnym okresie odsetkowym, odsetki naliczane są od tego powiększonego kapitału (pierwotny kapitał plus wypracowane odsetki) - są więc wyższe. Powtarzany mechanizm powoduje zwiększanie się kapitału oraz odsetek. Teoretycznie, może być dowolna ilość okresów odsetkowych. Może być jeden okres - wtedy odsetki naliczane są na koniec okresu, mogą być dwa - wtedy odsetki są naliczane i kapitalizowane po upływie połowy roku, a później drugi raz po upływie roku. Może też być ich nieskończenie wiele - wtedy mamy do czynienia z kapitalizacją ciągłą. Należy jednak mieć świadomość, że dzielenie roku na okresy kapitalizacji to również podział stopy procentowej, ale o tym szczegółowo później. Efekt działania procentu składanego jest często wykorzystywany w reklamie, np. slogan pt. „u nas kapitalizacja minutowa”. Trudno oprzeć się podejrzeniu, że służy jedynie zwabieniu mniej świadomych amatorów szybkiego zysku. Bo czy kapitalizacja minutowa rzeczywiście przynosi nadzwyczajny efekt finansowy? Zobaczmy.

Jeśli wpłacimy 1.000 PLN na roczną lokatę, oprocentowaną R = 8% z kapitalizacja roczną, po roku otrzymamy odsetki:

1.000 PLN × 0,08 = 80 PLN

Jeśli będziemy podwajać ilości kapitalizacji (n) w roku (okresy odsetkowe), otrzymamy następująca tabelę oraz wykres:


  
Widać wyraźnie z tabeli oraz wykresu przyrostu odsetek, że zwiększanie ilości kapitalizacji zwiększa efekt finansowy, ale praktycznie przy 128 kapitalizacjach dalsze zwiększanie ilości nie ma już znaczenia. Podwojenie ilości odsetek podwyższa efekt finansowy jedynie o 0,01 PLN. Podobnie jest z dalszym zwiększaniem ilości kapitalizacji.

         Zobaczmy, jak zmieni się sytuacja, jeżeli dwukrotnie zwiększymy stopę procentową (R).

         Wynik zmienił się, ale przyrosty odsetek, związane z ilością kapitalizacji pozostały bez zmian. Zmiana ilości kapitalizacji ze 128 na 4.096, a więc 32 krotna daje jedynie przyrost o 0,12 PLN.
         Byłem kiedyś świadkiem jak w banku starszy pan awanturował się, bo zwabiony reklamą i obietnicą odsetek 10% zdeponował na 2 miesiące 10.000 PLN. Spodziewał się odsetek 1.000 PLN, a bank naliczył mu jedynie 166,67 PLN. Wynika to oczywiście z faktu, że 10% to nominalna stopa procentowa R, która zawsze dotyczy roku. Jeśli mamy do czynienia z okresami krótszymi niż rok (n > 1) stopa „R” ulega podziałowi na odpowiednią stopę "r" podokresu „n”.



W tym wypadku (starszego pana), na horyzoncie 2 m-cy oprocentowanie wynosiło  r% = R% × 2/12, czyli 10% × 1/6 = 1.67%, a wiec 10.000 PLN × 0,0167 = 166,67 PLN


 
Powyższa tabela zawiera standardowe ilości kapitalizacji (od rocznej = 1, do ciągłej). Oprocentowanie zwiększyłem do 100% dla lepszej czytelności wykresu. Widać wyraźnie, że w naszym przykładzie zwiększanie ilości kapitalizacji do dobowej (czyli codziennej) włącznie przynosi istotny przyrost odsetek. Dalsze zwiększanie ilości kapitalizacji nie powoduje już znaczącego przyrostu  efektu finansowego. Powodem jest wspomniany podział nominalnej stopy procentowej na okresy kapitalizacji. Dla przykładu nominalna stopa R = 10% dla dnia wynosi w przybliżeniu 0,03%, a dla godziny 0,001%. Kapitał 10.000 PLN w ciągu dnia wypracuje 2,78 PLN, a w ciągu godziny 0,11 PLN odsetek. 

         A jak wygląda związek efektu multiplikacji z czasem?



Powyższy wykres przedstawia efekty finansowe prostego odkładania (nie ma odsetek i nie uwzględniamy inflacji) miesięcznych rent kapitałowych A = 200 PLN przez 60, 55, 50, 45, 40, 35 i 30 lat. Wyniki to odpowiednio od 144.000 PLN, do 72.000 PLN. Wynik jest efektem prostego iloczynu ilości miesięcy i rent A = 200 PLN.

Włączmy teraz do tego schematu oprocentowanie R = 2,5% w stosunku rocznym.


        
         Wynik wyraźnie ukazuje efekt działania procentu. Zauważmy też, że pomimo złudzenia optycznego, poszczególne wykresy maja dokładnie taki sam kształt - są jedynie przesunięte względem siebie na poziomej osi czasu. Inwestowanie przez 30 lat to 50% czasu inwestowania przez 60 lat, ale wynik 107.297 PLN to tylko 32,1% wyniku inwestowania przez 60 lat. Opóźnienie rozpoczęcia inwestowania o 10 lat (nieco ponad 8% czasu) powoduje to, że wynik jest o 15% niższy.

         Zastosujmy teraz oprocentowanie 10%.



Tu widać już większy efekt finansowy, ale i znacznie większe różnice spowodowane czasem inwestowania. Przy tym oprocentowaniu powstrzymanie się od inwestowania o 10 lat daje już stratę 40% względnej wartości.

         Warto też wskazać pewną właściwość efektu działania procentu składanego. Jeśli ustalimy moment w przyszłości kiedy wartość inwestycji stanowi podwojenia kapitału IC i obliczymy czas do tego momentu, to okazuje się, że po upływie następnego takiego odcinka czasu kapitał znów się podwoi. Czyli podwojenie kapitału następuje w równych odstępach czasowych, których długość jest oczywiście uzależniona do stopy procentowej i ilości kapitalizacji. Im większa efektywna stopa procentowa EAR, tym krótsze odcinki czasowe, po upływie których następować będzie podwojenie kapitału. Ale nie musi to być podwojenie. W przypadku podwojenia mnożną jest kapitał IC, a mnożnikiem liczba 2, ale może być inna odpowiednia liczba - większa od jedności.

Opisaną prawidłowość ilustruje poniższy wykres:



         Można obliczyć termin, po którym wartość inwestycji będzie stanowiła odpowiednią krotność kapitału IC, np. 2-krotną.
Wzór wykorzystuje niejednokrotnie już wcześniej używany współczynnik przyszłej wartości FVF:

Ilość dni, po upływie których kapitał osiągnie wartość FV = 365  × (ln(FV / PV)) / ln(FVF)

Przykład:

Kapitał IC = 1.000 PLN zainwestowano w instrument, przy R = 8% i n = 12. Po ilu dniach wartość kapitału FV będzie równa 2.000 PLN, czyli w tym przypadku podwoi się?

Najpierw obliczamy FVF = (8% / 1200 +1)12 = 1,0829981  (EAR = 8,23%)
FV / PV = 2.000 PLN / 1.000 PLN = 2

ln(2) / ln (1,0829981) = 0,693147 / 0,0797332 = 8,6933297

365 × 8,6933297 = 3.173 dni

Po upływie 3.173 dni wartość instrumentu osiągnie 2.000 PLN. Po 6.346 dniach osiągnie wartość 4.000 PLN, po 9.519 dniach wartość 8.000 PLN, itd.


A teraz porównajmy dwóch inwestorów inwestujących w renty kapitałowe A = 100 PLN.



          Inwestor pierwszy inwestuje przez 60 lat miesięczne kwoty A = 100 PLN przy oprocentowaniu 6%. W ciągu 60 lat (720 miesięcy) inwestuje w sumie kapitał 72.000 PLN. Wartość inwestycji po 60 latach wynosi 708.955,30 PLN. Zauważmy, że stopa APR = 885%!
         Drugi inwestor B inwestuje tak samo, ale rozpoczyna inwestowanie po 10 latach. Inwestuje w sumie 60.000 PLN, a wartość inwestycji wynosi 380.612,70. Stanowi to 55% wartości inwestycji pierwszego inwestora. Stopa APR = 534%. Zauważmy, że czas utrzymywana inwestycji B jest tylko o 1/6 (ok. 16.6%) krótszy od A, zainwestowany kapitał mniejszy o 17% od A, ale wynik finansowy różni się aż o 45%. To właśnie niewykorzystany efekt multiplikacji.
         Gdyby drugi inwestor chciał przez 50 lat inwestowania osiągnąć taki sam wynik finansowy musiałby inwestować renty A = 186,27 i w sumie zainwestować kapitał 111.762 PLN. Opisane zależności ilustruje poniższy wykres.



Gdyby natomiast chciał zainwestować w ciągu tych 50 lat taki sam kapitał, musiałby inwestować renty kapitałowe w wysokości A = 120 PLN. Wynik byłby na poziomie 456.735,24 PLN, a stopa APR = 644%.



         I na koniec jeszcze jedno zestawienie.



         I tym razem mamy do czynienia z inwestycją na horyzoncie 30 lat. Miesięczne renty kapitałowe A = 100 PLN a oprocentowanie R = 12%. Porównanych jest 6 inwestycji od A do F. Pierwszy (A) inwestuje przez 30 lat, wartość jego inwestycji po 30 latach wynosi 352.991 PLN. Drugi (B) rozpoczyna inwestycje z 5-letnim opóźnieniem i każdy następny rozpoczyna inwestycje 5 lat później. Inwestor B traci na 5-letnim opóźnieniu w stosunku do inwestora A 157.228 PLN. Inwestor C traci na 10-letnim opóźnieniu w stosunku do inwestora A 284.534 PLN, itd. Stopa zwrotu z inwestycji A wynosi 881%, a inwestycji B rozpoczętej 5 lat później tylko 533%. Zwróćmy też uwagę na straty miesięczne, dzienne i godzinowe (ostatnie 3 wiersze tabeli). Np. inwestor B w czasie 5 lat (60 miesięcy), w których nie inwestował tracił 2.620 PLN na miesiąc, 86 PLN na dobę i 3,59 na godzinę.

         Podsumowując należy stwierdzić, że efekt procentu składanego zwiększa się w czasie w związku z tym korzystne jest jak najwcześniejsze rozpoczęcie inwestycji. Podkreślić trzeba, że efekt multiplikacji dotyczy jedynie instrumentów finansowych opartych na stopie procentowej. Zwracam na to uwagę, ponieważ bardzo często przebiegli "doradcy finansowi" nakłaniając klienta do inwestowania posługują się "magią procentu składanego". Opisują jego działanie, zbawienne dla pieniędzy klienta efekty i potrzebę długoterminowego utrzymywania inwestycji dla uruchomienia multiplikacji. Problem jedynie w tym, że omawiane inwestycje nie mają nic wspólnego ze stopą procentową i efektem multiplikacji. 

środa, 6 sierpnia 2014

Krzywa Laffera

         W latach 70 XX wieku powstała teoria, opisująca zależność dochodów budżetowych państwa od stawek opodatkowania dochodów podmiotów gospodarujących na rynku. Jej autorem jest amerykański ekonomista Arthur Laffer, a ilustracją teorii jest poniższy wykres.


         Zgodnie z teorią, jeśli stawka opodatkowania będzie na poziomie A%, to dochody z podatków do budżetu będą na poziomie PLN A. Podniesienie podatku do B% zwiększy dochody do PLN B. Dalsze podnoszenie stawki dochodów spowoduje dalszy wzrost dochodów, ale tylko do poziomu stawki opodatkowania C%. To punkt równowagi (Equilibrium point), w którym dochody do budżetu są maksymalne. Dalsze podnoszenie stawki podatkowej, np. do D% będzie już zmniejszać wpływy do budżetu. Dlaczego tak się dzieje, postaram się opisać na przykładzie.

         Załóżmy, że na rynku gospodaruje 100 przedsiębiorców, każdy z nich osiąga dochody na poziomie 1.000 PLN, a stawka podatkowa wynosi 15%. Zgodnie z powyższym, w kasie fiskusa pojawi się miesięczny wpływ z podatków w wysokości 15.000 PLN, zgodnie z rachunkiem:

100 × 1.000 zł  × 0,15 = 15.000 PLN

         Jeśli podniesiemy stawkę podatkową z 15% do 20%, wpływy z podatków również wzrosną i wyniosą 20.000 PLN (100 × 1.000 zł  × 0,20 = 20.000). Prognozowane wpływy zostały zrealizowane w 100%. Wydawałoby się, że dalsze podniesienie stawki, np. do 30% zwiększy wpływy do  30.000 zł. Z pewnościa zwiększy na papierze, w praktyce niekoniecznie. Dalsze podniesienie podatku do 30% spowoduje, że dla części przedsiębiorców takie obciążenie może okazać się za duże z różnych przyczyn. Część z przedsiębiorców zakończy działalność, część z nich przeniesie się do tzw. „szarej strefy”. Emigrację podatkową pominę. I w jednym i drugim przypadku przedsiębiorcy nie zapłacą już podatków. Załóżmy, że takie zjawisko będzie dotyczyło 10% z przedsiębiorców. Rachunek będzie wyglądał następująco:

100  - 10 = 90
90 × 1.000 PLN  × 0,30 = 27.000 PLN.

         Jak widać, założenie wpływu z podatku w wysokości 30.000 PLN zostało zrealizowane w 90%, ale wpływy jednak wzrosły o 7.000 PLN. Zasada: „im wyższa stawka podatkowa, tym większe wpływy z podatków” nadal więc działa - chociaż zauważalne są już pewne symptomy załamania zasady. Jeśli działa, dokonajmy następnej podwyżki, powiedzmy do poziomu 35%. Oczekiwany wpływ z podatku tym razem kształtuje się na poziomie 31.500 PLN. (90.000× 0,35 = 31.500 PLN). Podwyżka znów spowoduje wykluczenie z ryku części podmiotów. Załóżmy, że dotknie to kolejnych 10 podatników. Rachunek po podwyżce będzie wyglądał następująco:

90 - 10 = 80
80 × 1.000 PLN  × 0,35 = 28.000 PLN.

         I znów pojawiła się wyższa od poprzedniej kwota, ale tylko o 1.000 PLN. Jednak przewidywany wpływ 31.500 PLN został zrealizowany tylko w 89%. Łatwo jednak zauważyć, że przyrosty zmniejszają się i że zbliżamy się do pewnego progu. Podnosząc stawkę do 40%, 80 podatników powinno zapłacić 32.000 PL podatku. Niestety, podniesienie podatku spowoduje upadek i odejście do szarej strefy, np. kolejnych 12 podatników, a nasz rachunek będzie wyglądał już tak:

80 - 12 = 68
68 × 1.000 PLN  × 0,40 = 27.700 PLN

         Przewidywane wpływy zrealizowano w 84%, ale tym razem otrzymaliśmy już wynik o 300 PLN mniejszy od poprzedniego. To znak, że próg równowagi (Equilibrium point) został przekroczony i poza nim wpływy z podatków będą się już tylko zmniejszać. Wpływy do budżetu będą maleć i jednocześnie coraz większa ilość podatników będzie eliminowana z rynku.
         Zwracam też uwagę na to, że naszą całą uwagę skupiliśmy głównie na stawkach podatkowych i podatkach, a to przecież nie jest cały problem. Podnoszenie podatków doprowadziło do wyeliminowania z rynku 32 przedsiębiorców, pracę straciły również osoby zatrudnione w tych przedsiębiorstwach – oni też już nie zapłacą podatków. Złych dla gospodarki efektów jest wiele więcej. Np. podniesienie akcyzy na wyroby tytoniowe (przykład z Polski) spowodowało spadek dochodów ale jednocześnie nie odnotowano spadku ilości osób palących papierosy. Walka z nałogiem poprzez podniesienie cen okazała się nieskuteczna, bo powstał konkurencyjny rynek papierosów z przemytu. Podobnie dzieje się w przypadku wyrobów alkoholowych i innych. Warto wspomnieć o jeszcze jednym, bardzo ważnym efekcie. Przedsiębiorcy, którzy zdołali utrzymać się na rynku oddają 40% środków, które są im niezbędne do prowadzenia działalności. W ten sposób nie rozwiną dalej działalności, a przeciwnie, będą zmuszeniu ją ograniczyć, szukać oszczędności i ciąć koszty. Efektem tego będzie zamykanie całych przedsiebiorstw, filii, ograniczanie produkcji działów produkcji i oczywiście … redukcja etatów i zwolnienia pracowników.
         Najbardziej jednak negatywnym i psującym rynek efektem jest pogorszenie jakości produktów na rynku. Zauważmy, że przedsiębiorca chcący utrzymać się na rynku po podniesieniu podatków bedzie musiał rozłozyć koszty, które spowodują wzrost cen. Efektem będzie zmniejszenie popytu i spadek dochodów przedsiebiorcy. Jednocześnie część konsumentów zacznie szukać tańszych, a więc gorszej jakości zamienników na rynku. Konsumenci kupią to co tańsze i gorsze, a tym samym zwiększą wsparcie finansowe dla ich producenta. Nie jest wykluczone, że przedsiębiorca, któremu stopa dochodowości będzie się obniżać wkrótce zrezygnuje z działalności zostawiając pole swojemu konkurentowi, albo sam sięgnie po gorsze technologie żeby utrzymać się na rynku. W ten oto sposób wyroby wyższej jakości są zastępowanie wyrobami gorszej jakości.  
         A co będzie, jeśli obniży się podatki. Już słyszę protesty zwolenników teorii lorda M. Keynesa, którzy zapowiedzą zapaść finansów państwa. Czy mają rację? Oczywiście nie. Analogicznie do naszych rozważań, obniżenie podatków to przede wszystkim zachęta do inwestowania i gospodarowania, zatrudniania pracowników i wyjścia z szarej strefy – jeśli się w niej tkwi. Nastąpi więc proces odwrotny – korzystny dla rynku i gospodarki i budżetu państwa. Jeśli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości co do poprawności teorii Laffera, niech zapozna się z historią gospodarczą USA lat 70, gdzie 70% podatki spowodowały spadek wzrostu gospodarczego do 0,12%, inflację i 8% bezrobocie. Niezadowoleni ludzie wyszli protestować na ulicę. Nasza PRL-owska TV z satysfakcją relacjonowała wtedy namacalne dowody upadku zgniłego kapitalizmu.
         Zmiana polityki po roku 1980 i odejście od realizacji teorii Keynesa, uproszczenie przepisów, zwolnienia podatkowe, zniesienie kontroli cen i rozbicie monopoli spowodowało 4% wzrost gospodarczy, powstanie 17.000.000 miejsc pracy, spadek bezrobocia do 5%, a inflacji do 4%. Inny przykład to Wielka Brytania z roku 1825. W ramach przeprowadzonej reformy gospodarczej obniżono cła (np. o 65% na bawełnę, 90% na żelazo), na skutek czego wpływy do fiskusa zmalały o 2.500.000 £ rocznie. Jednak efektem tego był wzrost gospodarczy i wzrost wpływów podatkowych o 5.000.000 £. W roku 1842 wpływy z cła na rudę miedzi były praktycznie zerowe. Po zmniejszeniu w 1843 r. cła wpływy wyniosły 37.000 £, a już w następnym w roku 1844 prawie 70.000 £. Każdy £ zmniejszenia dochodów państwa to 4 £ korzyści dla gospodarki. W rezultacie reformy przyczyniły się do wzrostu gospodarczego i wpływów podatkowych. Następny przykład znów pochodzi z USA, z lat 20 XX wieku. Przemysłowiec Henri Ford przewidział, że większy zysk osiągnie z większego obrotu, a obrót osiągnie przez obniżenie ceny sprzedaży samochodów. Postanowił więc skalkulowaną na poziomie 3.000 USD cne obniżyć do … 380 USD. Pomysł podchwycił ówczesny sekretarz skarbu Andrew Mellon i mimo ostrych oporów opozycji, w okresie 1921-1926 r. obniżył podatki o prawie 66% – w sumie z 73% do 25%. Na rezultat nie trzeba było długo czekać. Podatki indywidualne wzrosły, dochód narodowy brutto wzrósł o 49,3% - z 69.000.000.000 USD w roku 1921 do 103.000.000.000 USD w roku 1929. Wzrost dochodu narodowego umożliwił zredukowanie deficytu budżetowego z 24.400.000.000 USD do 16.900.000.000 USD, czyli o ok. 29,6%.
         Zwolennikom „ekonomii ludowej” i teorii „sięgania do głębokich kieszeni bogatych” przypomnę, że w roku 1921 podatnicy z grupy dochodowej powyżej 100.000 USD płacili 28% wszystkich wpływów do budżetu, a w roku 1929 aż 51%. Podobne przykłady można odszukać w historii gospodarczej za czasów administracji prezydenta Kennedy’ego z lat 1961-1963, gdzie obniżki doprowadziły do wzrostu wpływów podatkowych o ponad 30%, a podatków o 50% spowodowało wzrost wpływów o 28%. Podobnie było w 1979 roku Wielkiej Brytanii, gdzie obniżono stawki podatków osobistych z 83% do 40%, we Włoszech z 72% do 50%, a także w Kanadzie, Japonii, Niemczech, Francji i wielu innych krajach.
         Najlepiej rozwinięte gospodarki powstały w tych krajach, które w drugiej połowie lat 90 dokonały największych redukcji podatków (USA i Wielka Brytania). Natomiast gospodarki Francji i Niemiec, które dokonały najmniejszych obniżek odnotowano poważne symptomy kryzysu.
         I na koniec ponownie przykład Polski. Podwyżka ceł i podatków na samochody sprowadzane z zagranicy spowodowała w latach 1990-1991 spadek wpływów do budżetu, wzrost akcyzy z 4% na 6% na popularne samochody spowodowała spadek sprzedaży o 26%. Wpływ z akcyzy wzrósł co prawda o 30.000.000 PLN, ale VAT spadł o 43.000.000 PLN. Skarb Państwa odnotował więc stratę 13.000.000 PLN. Podobnie było pod koniec lat 90 z wyrobami spirytusowymi. Po podniesieniu akcyzy w 1998 roku nastąpił spadek wpływów w następnym roku. Natomiast po obniżeniu akcyzy w 2000 roku odnotowano wzrost.
         Pomimo wielu odrębnych stanowisk dotyczących interpretacji prawa Laffera uważam, że efekty utrzymywania podatków na nieuzasadnionym wysokim poziomie i ich podnoszenie zawsze szkodzi gospodarce. Państwo dla swojego istnienia oczywiście musi pobierać podatki i to nie podlega żadnej dyskusji. Jednak szczególnie szkodliwa sytuacja powstaje wtedy, gdy państwo podnosi daniny bo brakuje środków na finansowanie przywilejów grup społecznych lub zawodowych. Mam na myśli przywileje ekonomicznie nieuzasadnione i rażąco godzące w sprawiedliwość społeczną, odziedziczone po poprzednim systemie lub wywalczone w obecnym.
         Przywileje mają to do siebie, że utrwalają tzw. wyuczoną bezradność grup uprzywilejowanych, wzmagają poczucie niesprawiedliwości grup nieuprzywilejowanych, mają tendencje rosnące i są niesprawiedliwe dla pozostałych grup. Z jednej strony rosną żądania w ramach istniejących przywilejów, a z drugiej strony w grupach nieuprzywilejowanych powstają uzasadnione nastroje do szukania pretekstów do podjęcia walki o przywileje. Wiadomo też, że beneficjenci przywilejów traktują skarb państwa jak niewyczerpujący się róg obfitości. Pomijają drobny szczegół, że ten róg napełniany jest pod przymusem państwa przez pozostałych przedsiębiorców. Do tego dołączają się katastrofalne dla budżetu działania ratunkowe wobec przedsiębiorstw i instytucji, które zgodnie ze świętymi prawami wolnego rynku już dawno nie powinny w obecnej postaci istnieć albo upaść. Jeśli w porę nie zrozumiemy tego, nie uzdrowimy gospodarki i nie zlikwidujemy przywilejów, będzie utrzymywać się tendencja do podnoszenia danin, zwiększania się przywilejów i zmniejszania się potencjału źródła finansowania, czyli podatników. Inaczej należy oceniać podatnika, który działa sobie w szarej strefie, bo tak mu wygodnie, a inaczej takiego, który został zepchnięty w szarą strafę przez nadmierny fiskalizm państwa.
         Obecny dług publiczny zbliża się już do kwoty 800.000.000.000 PLN i ma tendencję rosnącą. Szacunkowe obciążenie długiem jawnym statystycznego Polaka ocenia się na ok. 30.000 PLN, a biorąc pod uwagę dług ukryty kwota ta wynosi ok. 80.000 PLN. 
         Przy poruszaniu tematu podatków nigdy nie mogę powstrzymać się do omówienia takiej oto analogii. Na terenie afrykańskiej Kenii i Tanzanii żyje koczownicze plemię Masajów. Jedną z ich praktyk jest upuszczanie krwi zwierzętom hodowlanym. Zwierzęta te jednak przeżywają, bo Masajowie wiedzą (z doświadczenia przekazywanego od pokoleń), że tej krwi można upuścić określoną i nie większą ilość - inaczej zwierze zakończy swój żywot i nie będzie z niego już w przyszłości żadnego pożytku. Wnioski z tego porównania z podatnikiem chyba nie wymagają komentarza. Jako ciekawostkę dorzucę jeszcze, że umiejętności pracy zespołowej Masajów stały się obecnie kanonem do … opracowania zasad funkcjonowania nowoczesnego przedsiębiorstwa.

         A na koniec przestroga, której autorem jest francuski polityk, socjolog i myśliciel, Alexis de Tocqueville, który twierdził, że: „nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy”.