środa, 13 sierpnia 2014

Umowa o dzieło


         Każdy z nas niejednokrotnie miał do czynienia z wykonawcami usług różnej branży. Gdy szyjemy ubranie na miarę, remontujemy mieszkanie, oddajemy samochód do warsztatu, zegarek do naprawy, zamawiamy meble na wymiar, fotografa na ślub lub korzystamy z usług stomatologa. W każdym z tych przypadków jesteśmy nabywcą usługi. Jeśli wykonanie usługi przebiega bez zastrzeżeń - terminowo i zgodnie z umową, zamawiający odbiera dzieło, płaci wykonawcy umówione wynagrodzenie i rozstają się w pokoju. Z praktyki jednak wiem, że takie scenariusze niestety należą do rzadkości. Na naszym rynku jest wielu wykonawców, których kwalifikacje, delikatnie mówiąc, są dalekie od normy co oczywiście odbija się na jakości oferowanych przez nich usług. Chęć zarobienia pieniędzy jest duża, ale umiejętności mierne. Ci „fachowcy” wyposażeni w doświadczenia z kontaktów z poprzednimi klientami nastawieni są głównie na krytykę poprzednich wykonawców, snucie opowieści o swoich dokonaniach - wszystko w celu szybkiego zyskania zaufania i nakłonieniu klienta do zawarcia z nimi umowy i … oczywiście do wypłaty zaliczki lub zadatku. Zamawiający usługi popełniają w takich sytuacjach szereg błędów, które później stają się przyczyną poważnych problemów i strat finansowych. Krótko je opiszę
         Po pierwsze, powszechny jest brak nawyku sprawdzania z kim mamy do czynienia. Załóżmy, że zamawiamy meble kuchenne na wymiar i wykonawca składa nam wizytę. Nierzadko zdarza się, że osoba która zjawia się w sprawie wykonania usługi nie okazuje żadnych dokumentów i od razu przechodzi do rzeczy.  Zgodnie z art. 1. ustawy z dnia 2 marca 2000 r. o ochronie niektórych praw konsumentów oraz o odpowiedzialności za szkodę wyrządzoną przez produkt niebezpieczny (Dz.U. 2000 Nr 22 poz. 271) powinien okazać dokument tożsamości, dokument potwierdzający prowadzenie działalności gospodarczej albo umocowanie do reprezentowania firmy, jeśli jest przedstawicielem. Jeśli tego nie zrobi popełnia wykroczenie i taka sytuacja raczej nie wróży dobrze na przyszłość. Załóżmy jednak, że prezentacja odbyła się zgodnie z zasadami i przechodzimy do dalszego etapu.
Wykonawca robi tzw. inwentaryzację, pobiera pomiary, robi notatki i ustala szczegóły. Po jakimś czasie zjawia się ponownie z projektem i umową. W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że jeśli przedmiotem umowy jest konkretny rezultat (rzecz ruchoma), to mamy do czynienia z umową o dzieło regulowaną przez przepisy kodeksu cywilnego  (art. 627. i nast.). Jeśli posiadamy status konsumenta (przedmiot umowy nie ma związku z działalnością gospodarcza ani zawodową) to mamy do czynienia z konsumencką umową o dzieło, do której mają dodatkowo zastosowanie przepisy ustawy z dnia 27 lipca 2002 r. o szczególnych warunkach sprzedaży konsumenckiej oraz o zmianie Kodeksu cywilnego (Dz.U. 2002 Nr 141 poz. 1176). I wracamy do naszego scenariusza.
         W czasie wspomnianej wizyty następuje prezentacja projektu, pada wiele pytań i wyjaśnień, następuje doprecyzowanie różnych innych szczegółów oraz ustalenie ceny. Na koniec zamawiający podpisuje umowę „o wykonanie mebli” (umowę o dzieło) i wręcza wykonawcy zaliczkę lub zadatek. Wykonawca przystępuje do wykonania mebli.
         Gdybyśmy zajrzeli do takiej statystycznej umowy, którą posiada zamawiający, to w większości wypadków okazałoby się, że umowa zawiera wiele niekorzystnych dla zamawiającego elementów. Po pierwsze w takich umowach nie ma precyzyjnie określonego terminu wykonania usługi. Jest zwykle termin, ale np. z zastrzeżeniem, że z przyczyn niezależnych od wykonawcy termin może ulec przedłużeniu. Takie sformułowanie praktycznie daje możliwość przedłużenia terminu o dowolny okres czasu. Bywa tak, że jest określona cena, ale z zastrzeżeniem, że może ulec zmianie w przypadku konieczności wykonania, np. niesprecyzowanych prac dodatkowych. Często nie jest też jednoznacznie określone, czy cena jest kwotą brutto, czy netto. To przyczyna częstych sporów. Jeśli po wykonaniu usługi zamawiający zażąda wystawienia faktury VAT, często okazuje się, że zaskoczony wykonawca próbuje doliczyć podatek do podanej ceny. Następnym elementem jest nieprecyzyjne określenie przedmiotu umowy. To chyba, po cenie, jednej z najbardziej poważnych mankamentów i najczęstsze źródło sporów pomiędzy stronami. Jeśli brak jest precyzyjnego określenia dotyczącego szczegółów technicznych, materiałowych oraz technologicznych przedmiotu umowy, to w rezultacie nie wiadomo dokładnie co zamawiający zamówił i co wykonawca ma wykonać. Określenia typu „metalowe prowadnice koloru białego”, albo „płyta koloru białego” lub „w kolorze drewna”, „w kolorze dębu”; „koloru brązowego” albo „uchwyty metalowe koloru srebrnego” dają wykonawcy dużą dowolność w doborze materiałów i niestety możliwość wybrania najtańszych i najniższej jakości. Podobnie jest z innymi elementami, a także sprzętem AGD i oświetleniem, które najczęściej są w ofercie wykonawców mebli. Sformułowanie „płyta grzewcza firmy …” albo okap firmy „…”, czy „oświetlenie LED - 6 punktów” nie określają precyzyjnie rodzaju sprzętu i jego parametrów i też dają dowolność wykonawcy. Współczesne meble wyposażane są w szereg drogich elementów, systemów okuć, urządzeń, systemów automatyki i innego wyposażenia. Można je nabyć od różnych producentów, w różnych cenach i bardzo różnej jakości.
         Dużo zastrzeżeń budzą też projekty. Bywa tak, że zamawiający może je sobie tylko obejrzeć (nie otrzymuje egzemplarza projektu), ale załącznik najczęściej figuruje w podpisanej umowie więc formalnie zamawiający go otrzymał. Projekty często są wykonane przez amatorów lub projektantów bez odpowiedniej wiedzy i doświadczenia, są wadliwe, nie uwzględniają norm i podstawowych zasad projektowania, ergonomii i estetyki. Niestety przeciętny zamawiający nie zna się na tym, nie zawsze ma wyobraźnię przestrzenną, nie potrafi czytać projektów i w rezultacie nie jest w stanie sam projektu ocenić. Następnym etapem jest wykonanie przedmiotu umowy.
         W zależności od postanowień umownych, etap może się znacząco przedłużać.
Zdarzają się sytuacje, że zamawiający zaniepokojony oczekiwaniem na realizację umowy próbuje monitować wykonawcę i odkrywa, że padł ofiarą oszustwa, telefon nie odpowiada, a firma nie istnieje. Zakładając jednak wersję optymistyczną przejdźmy do następnego etapu, a jest nim montaż mebli.
         To również niebezpieczny dla zamawiającego etap wykonania umowy, bo często wtedy dochodzi do bolesnej konfrontacji rzeczywistości z wyobrażeniami zamawiającego. Okazuje się na przykład, że wykonawca przywozi inne meble niż było ustalone. Mają inny kolor albo odcień, niektóre elementy zostały wykonane inaczej lub z innych materiałów niż zostało to ustalone, itp. Jeśli jakiś element mebli jest niezgodny z umową (tzw. niezgodność dzieła z umową), zamawiający we własnym interesie powinien natychmiast, najlepiej pisemnie, wezwać wykonawcę do zmiany sposobu wykonania i zażądać wykonania zgodnego z umową. Powinien przy tym potwierdzić swoje racje i oczywiście powołać odpowiedni fragment umowy lub załącznika. Na tym etapie właśnie ujawniają się wady umowy i wszystkie nieprecyzyjne ustalenia albo ich brak. Najczęściej chodzi o ustne deklaracje i zapewnienia wykonawcy, które padły kiedyś na etapie uzgodnień, a których nie ma w umowie i trudno się na nie powołać. Ogólnie rzecz ujmując, jeśli umowa nie precyzuje tego, co kwestionuje zamawiający, to bardzo trudno jest to na tym etapie udowodnić.
         Następnym poważnym mankamentem umowy są klauzule określające sposób i terminy rozliczenia oraz kary umowne. Czasem w umowach określone są etapy prac i terminy, po upływie których zamawiający zobowiązany jest do zapłaty odpowiedniej części wynagrodzenia. Błędem jest ograniczenie się do określenia terminów i kwot, które zamawiający zobowiązany jest uiścić, z jednoczesnym brakiem precyzyjnego określenia etapu prac, jakie wykonawca powinien do tego terminu wykonać. Brak tego uzależnienia, że zapłata należy się ale dopiero po wykonaniu określonego etapu skutkuje tym, że po zapadnięciu terminu wykonawcy będzie należała się odpowiednia kwota mimo, że jeszcze nie wykona odpowiedniego etapu prac. Brak rozliczenia oznacza zwykle konieczność zapłaty kary umownej, która najczęściej jest zastrzeżona w umowie.

Podsumujmy teraz w punktach elementy, które powinna zawierać dobra umowa:

1.    dokładne dane wykonawcy: numer dowodu osobistego i adres, nazwę firmy, adres, nr regon, nr telefonu i inne dane (Należy też sprawdzić przedsiębiorcę w Bazie Przedsiębiorców CEIDG pod adresem: www.ceidg.gov.pl)
2.    oświadczenie przedsiębiorcy, że posiada odpowiednie kwalifikacje i wiedzę niezbędną do wykonania przedmiotu umowy
3.    dokładne określenie przedmiotu umowy (materiały - najlepiej z próbkami jako załącznikami, wyliczenie wszystkich elementów, urządzeń i wyposażenia z symbolami producenta, określenie wszystkich wymiarów ze szkicami, projektami, fotografiami, z których jednoznacznie wynikają kształty, wymiary, kolory i inne.
4.    Wszystkie szczegóły ustaleń powinny być udokumentowane, podpisane przez obie strony i dołączone do umowy w postaci załączników (wymienionych na końcu umowy jako zał. nr 1., 2., 3., etc)
5.    dokładne terminy rozpoczęcia i zakończenia prac. W przypadku większych prac dobrze jest podzielić prace na etapy, określić dokładnie te etapy - stan prac świadczących o zakończeniu danego etapu i określić terminy zakończenia tych etapów.
6.    Dobrze jest określić kary umowne (np. określony % wartości umowy za każdy dzień zwłoki) dla stron za przekroczenie terminów wykonania prac i terminów płatności.
7.    Dobrze jest zastrzec prawo do odstąpienia od umowy na wypadek nie wykonania dzieła przez wykonawcę umowy w określonym terminie, a także nie rozpoczęcia dzieła w określonym terminie.
8.    Dokładne określenie ceny za usługę z wyraźnym zaznaczeniem, że jest to cena brutto (zawiera podatek VAT). Ewentualne zmiany ceny powinny być uzależnione od konkretnych zdarzeń określonych w umowie. Dla porządku warto określić, że po wykonaniu prac Wykonawca wystawi fakturę VAT na kwotę … .
9.    Określenie wysokości zaliczki lub zadatku z opisem funkcji jaką wręczona ma pełnić w czasie realizacji umowy. Różnica między zaliczką a zadatkiem jest zasadnicza! W przypadku wręczenia Wykonawcy zadatku, należy umieścić w umowie: „kwota … wręczona przy podpisaniu umowy jest zadatkiem w zrozumieniu art. 394. Kodeksu cywilnego. W przypadku niewykonania umowy przez Wykonawcę będzie on zobowiązany do zwrotu zadatku w podwójnej wysokości. W przypadku niewykonania umowy przez Zamawiającego, Wykonawca ma prawo zadatek zachować”.
10. Określenie terminu, w którym Zamawiający zostanie powiadomiony przez Wykonawcę o ukończeniu dzieła i terminie w którym zobowiązuje się dzieło odebrać.
11.  Zastrzeżenie, że wszelkie zmiany treści umowy (i załączników) wymagają formy pisemnej pod rygorem nieważności. Ma to takie znaczenie, że Wykonawca nie będzie mógł zmienić sposobu wykonania umowy i powołać się na ustalenia ustne.

         Pamiętajmy też o tym, że jeśli posiadamy status konsumenta, umowa jest zawarta z przedsiębiorcą poza lokalem przedsiębiorcy, np. u nas w domu, przysługuje nam ustawowe prawo do namysłu i uprawnienie do odstąpienia od niej w terminie 10 dni od dnia jej zawarcia - bez podawania przyczyny i bez ponoszenia jakichkolwiek konsekwencji finansowych. Przedsiębiorca powinien skutecznie nas poinformować o tym uprawnieniu. Jeśli tego nie zrobi, termin na odstąpienie przedłuża się do 3 miesięcy. Można umownie zrezygnować z tego uprawnienia. W tym celu należy złożyć pisemne oświadczenie, że wyrażamy zgodę na wcześniejsze rozpoczęcie realizacji umowy - przed upływem terminu na odstąpienie. Jeśli to prawo wykonamy (oświadczenie o odstąpieniu należy wysłać listem poleconym przed upływem terminu) umowa zostaje unicestwiona i należy się nam zwrot zadatku lub zaliczki. Jeśli Wykonawca rozpocznie wykonanie umowy bez naszej zgody przed upływem 10 - dniowego (lub 3 - miesięcznego w przypadku braku powiadomienia) zrobi to na własna odpowiedzialność i nie ma prawa nas obciążać żadnymi kosztami.

         Na koniec dodam, że w przypadku każdej inwestycji, a szczególnie większej, rozsądnym działaniem jest skonsultowanie przedsięwzięcia i umowy ze znawcami tematu. Bardzo korzystne jest zatrudnienie osoby, która przeanalizuje umowę pod względem właściwego zabezpieczenia interesów Zamawiającego oraz oceni zamierzenia pod kątem aspektów finansowych i technicznych. Warto też zatrudnić fachowego nadzorcę wykonania robót, który dopilnuje żeby realizacja prac przebiegała zgodnie z umową oraz z zastosowaniem odpowiednich materiałów i technologii.

         Zachęcam tez do przeczytania postu „Zawieranie umów” 

sobota, 9 sierpnia 2014

Multiplikacja (efekt działania procentu składanego)


         Efekt multiplikacji to inaczej efekt działania procentu składanego. Polega na tym, że odsetki naliczone w danym okresie odsetkowym (zazwyczaj rocznym) są kapitalizowane, czyli dodawane do kapitału. W następnym okresie odsetkowym, odsetki naliczane są od tego powiększonego kapitału (pierwotny kapitał plus wypracowane odsetki) - są więc wyższe. Powtarzany mechanizm powoduje zwiększanie się kapitału oraz odsetek. Teoretycznie, może być dowolna ilość okresów odsetkowych. Może być jeden okres - wtedy odsetki naliczane są na koniec okresu, mogą być dwa - wtedy odsetki są naliczane i kapitalizowane po upływie połowy roku, a później drugi raz po upływie roku. Może też być ich nieskończenie wiele - wtedy mamy do czynienia z kapitalizacją ciągłą. Należy jednak mieć świadomość, że dzielenie roku na okresy kapitalizacji to również podział stopy procentowej, ale o tym szczegółowo później. Efekt działania procentu składanego jest często wykorzystywany w reklamie, np. slogan pt. „u nas kapitalizacja minutowa”. Trudno oprzeć się podejrzeniu, że służy jedynie zwabieniu mniej świadomych amatorów szybkiego zysku. Bo czy kapitalizacja minutowa rzeczywiście przynosi nadzwyczajny efekt finansowy? Zobaczmy.

Jeśli wpłacimy 1.000 PLN na roczną lokatę, oprocentowaną R = 8% z kapitalizacja roczną, po roku otrzymamy odsetki:

1.000 PLN × 0,08 = 80 PLN

Jeśli będziemy podwajać ilości kapitalizacji (n) w roku (okresy odsetkowe), otrzymamy następująca tabelę oraz wykres:


  
Widać wyraźnie z tabeli oraz wykresu przyrostu odsetek, że zwiększanie ilości kapitalizacji zwiększa efekt finansowy, ale praktycznie przy 128 kapitalizacjach dalsze zwiększanie ilości nie ma już znaczenia. Podwojenie ilości odsetek podwyższa efekt finansowy jedynie o 0,01 PLN. Podobnie jest z dalszym zwiększaniem ilości kapitalizacji.

         Zobaczmy, jak zmieni się sytuacja, jeżeli dwukrotnie zwiększymy stopę procentową (R).

         Wynik zmienił się, ale przyrosty odsetek, związane z ilością kapitalizacji pozostały bez zmian. Zmiana ilości kapitalizacji ze 128 na 4.096, a więc 32 krotna daje jedynie przyrost o 0,12 PLN.
         Byłem kiedyś świadkiem jak w banku starszy pan awanturował się, bo zwabiony reklamą i obietnicą odsetek 10% zdeponował na 2 miesiące 10.000 PLN. Spodziewał się odsetek 1.000 PLN, a bank naliczył mu jedynie 166,67 PLN. Wynika to oczywiście z faktu, że 10% to nominalna stopa procentowa R, która zawsze dotyczy roku. Jeśli mamy do czynienia z okresami krótszymi niż rok (n > 1) stopa „R” ulega podziałowi na odpowiednią stopę "r" podokresu „n”.



W tym wypadku (starszego pana), na horyzoncie 2 m-cy oprocentowanie wynosiło  r% = R% × 2/12, czyli 10% × 1/6 = 1.67%, a wiec 10.000 PLN × 0,0167 = 166,67 PLN


 
Powyższa tabela zawiera standardowe ilości kapitalizacji (od rocznej = 1, do ciągłej). Oprocentowanie zwiększyłem do 100% dla lepszej czytelności wykresu. Widać wyraźnie, że w naszym przykładzie zwiększanie ilości kapitalizacji do dobowej (czyli codziennej) włącznie przynosi istotny przyrost odsetek. Dalsze zwiększanie ilości kapitalizacji nie powoduje już znaczącego przyrostu  efektu finansowego. Powodem jest wspomniany podział nominalnej stopy procentowej na okresy kapitalizacji. Dla przykładu nominalna stopa R = 10% dla dnia wynosi w przybliżeniu 0,03%, a dla godziny 0,001%. Kapitał 10.000 PLN w ciągu dnia wypracuje 2,78 PLN, a w ciągu godziny 0,11 PLN odsetek. 

         A jak wygląda związek efektu multiplikacji z czasem?



Powyższy wykres przedstawia efekty finansowe prostego odkładania (nie ma odsetek i nie uwzględniamy inflacji) miesięcznych rent kapitałowych A = 200 PLN przez 60, 55, 50, 45, 40, 35 i 30 lat. Wyniki to odpowiednio od 144.000 PLN, do 72.000 PLN. Wynik jest efektem prostego iloczynu ilości miesięcy i rent A = 200 PLN.

Włączmy teraz do tego schematu oprocentowanie R = 2,5% w stosunku rocznym.


        
         Wynik wyraźnie ukazuje efekt działania procentu. Zauważmy też, że pomimo złudzenia optycznego, poszczególne wykresy maja dokładnie taki sam kształt - są jedynie przesunięte względem siebie na poziomej osi czasu. Inwestowanie przez 30 lat to 50% czasu inwestowania przez 60 lat, ale wynik 107.297 PLN to tylko 32,1% wyniku inwestowania przez 60 lat. Opóźnienie rozpoczęcia inwestowania o 10 lat (nieco ponad 8% czasu) powoduje to, że wynik jest o 15% niższy.

         Zastosujmy teraz oprocentowanie 10%.



Tu widać już większy efekt finansowy, ale i znacznie większe różnice spowodowane czasem inwestowania. Przy tym oprocentowaniu powstrzymanie się od inwestowania o 10 lat daje już stratę 40% względnej wartości.

         Warto też wskazać pewną właściwość efektu działania procentu składanego. Jeśli ustalimy moment w przyszłości kiedy wartość inwestycji stanowi podwojenia kapitału IC i obliczymy czas do tego momentu, to okazuje się, że po upływie następnego takiego odcinka czasu kapitał znów się podwoi. Czyli podwojenie kapitału następuje w równych odstępach czasowych, których długość jest oczywiście uzależniona do stopy procentowej i ilości kapitalizacji. Im większa efektywna stopa procentowa EAR, tym krótsze odcinki czasowe, po upływie których następować będzie podwojenie kapitału. Ale nie musi to być podwojenie. W przypadku podwojenia mnożną jest kapitał IC, a mnożnikiem liczba 2, ale może być inna odpowiednia liczba - większa od jedności.

Opisaną prawidłowość ilustruje poniższy wykres:



         Można obliczyć termin, po którym wartość inwestycji będzie stanowiła odpowiednią krotność kapitału IC, np. 2-krotną.
Wzór wykorzystuje niejednokrotnie już wcześniej używany współczynnik przyszłej wartości FVF:

Ilość dni, po upływie których kapitał osiągnie wartość FV = 365  × (ln(FV / PV)) / ln(FVF)

Przykład:

Kapitał IC = 1.000 PLN zainwestowano w instrument, przy R = 8% i n = 12. Po ilu dniach wartość kapitału FV będzie równa 2.000 PLN, czyli w tym przypadku podwoi się?

Najpierw obliczamy FVF = (8% / 1200 +1)12 = 1,0829981  (EAR = 8,23%)
FV / PV = 2.000 PLN / 1.000 PLN = 2

ln(2) / ln (1,0829981) = 0,693147 / 0,0797332 = 8,6933297

365 × 8,6933297 = 3.173 dni

Po upływie 3.173 dni wartość instrumentu osiągnie 2.000 PLN. Po 6.346 dniach osiągnie wartość 4.000 PLN, po 9.519 dniach wartość 8.000 PLN, itd.


A teraz porównajmy dwóch inwestorów inwestujących w renty kapitałowe A = 100 PLN.



          Inwestor pierwszy inwestuje przez 60 lat miesięczne kwoty A = 100 PLN przy oprocentowaniu 6%. W ciągu 60 lat (720 miesięcy) inwestuje w sumie kapitał 72.000 PLN. Wartość inwestycji po 60 latach wynosi 708.955,30 PLN. Zauważmy, że stopa APR = 885%!
         Drugi inwestor B inwestuje tak samo, ale rozpoczyna inwestowanie po 10 latach. Inwestuje w sumie 60.000 PLN, a wartość inwestycji wynosi 380.612,70. Stanowi to 55% wartości inwestycji pierwszego inwestora. Stopa APR = 534%. Zauważmy, że czas utrzymywana inwestycji B jest tylko o 1/6 (ok. 16.6%) krótszy od A, zainwestowany kapitał mniejszy o 17% od A, ale wynik finansowy różni się aż o 45%. To właśnie niewykorzystany efekt multiplikacji.
         Gdyby drugi inwestor chciał przez 50 lat inwestowania osiągnąć taki sam wynik finansowy musiałby inwestować renty A = 186,27 i w sumie zainwestować kapitał 111.762 PLN. Opisane zależności ilustruje poniższy wykres.



Gdyby natomiast chciał zainwestować w ciągu tych 50 lat taki sam kapitał, musiałby inwestować renty kapitałowe w wysokości A = 120 PLN. Wynik byłby na poziomie 456.735,24 PLN, a stopa APR = 644%.



         I na koniec jeszcze jedno zestawienie.



         I tym razem mamy do czynienia z inwestycją na horyzoncie 30 lat. Miesięczne renty kapitałowe A = 100 PLN a oprocentowanie R = 12%. Porównanych jest 6 inwestycji od A do F. Pierwszy (A) inwestuje przez 30 lat, wartość jego inwestycji po 30 latach wynosi 352.991 PLN. Drugi (B) rozpoczyna inwestycje z 5-letnim opóźnieniem i każdy następny rozpoczyna inwestycje 5 lat później. Inwestor B traci na 5-letnim opóźnieniu w stosunku do inwestora A 157.228 PLN. Inwestor C traci na 10-letnim opóźnieniu w stosunku do inwestora A 284.534 PLN, itd. Stopa zwrotu z inwestycji A wynosi 881%, a inwestycji B rozpoczętej 5 lat później tylko 533%. Zwróćmy też uwagę na straty miesięczne, dzienne i godzinowe (ostatnie 3 wiersze tabeli). Np. inwestor B w czasie 5 lat (60 miesięcy), w których nie inwestował tracił 2.620 PLN na miesiąc, 86 PLN na dobę i 3,59 na godzinę.

         Podsumowując należy stwierdzić, że efekt procentu składanego zwiększa się w czasie w związku z tym korzystne jest jak najwcześniejsze rozpoczęcie inwestycji. Podkreślić trzeba, że efekt multiplikacji dotyczy jedynie instrumentów finansowych opartych na stopie procentowej. Zwracam na to uwagę, ponieważ bardzo często przebiegli "doradcy finansowi" nakłaniając klienta do inwestowania posługują się "magią procentu składanego". Opisują jego działanie, zbawienne dla pieniędzy klienta efekty i potrzebę długoterminowego utrzymywania inwestycji dla uruchomienia multiplikacji. Problem jedynie w tym, że omawiane inwestycje nie mają nic wspólnego ze stopą procentową i efektem multiplikacji. 

środa, 6 sierpnia 2014

Krzywa Laffera

         W latach 70 XX wieku powstała teoria, opisująca zależność dochodów budżetowych państwa od stawek opodatkowania dochodów podmiotów gospodarujących na rynku. Jej autorem jest amerykański ekonomista Arthur Laffer, a ilustracją teorii jest poniższy wykres.


         Zgodnie z teorią, jeśli stawka opodatkowania będzie na poziomie A%, to dochody z podatków do budżetu będą na poziomie PLN A. Podniesienie podatku do B% zwiększy dochody do PLN B. Dalsze podnoszenie stawki dochodów spowoduje dalszy wzrost dochodów, ale tylko do poziomu stawki opodatkowania C%. To punkt równowagi (Equilibrium point), w którym dochody do budżetu są maksymalne. Dalsze podnoszenie stawki podatkowej, np. do D% będzie już zmniejszać wpływy do budżetu. Dlaczego tak się dzieje, postaram się opisać na przykładzie.

         Załóżmy, że na rynku gospodaruje 100 przedsiębiorców, każdy z nich osiąga dochody na poziomie 1.000 PLN, a stawka podatkowa wynosi 15%. Zgodnie z powyższym, w kasie fiskusa pojawi się miesięczny wpływ z podatków w wysokości 15.000 PLN, zgodnie z rachunkiem:

100 × 1.000 zł  × 0,15 = 15.000 PLN

         Jeśli podniesiemy stawkę podatkową z 15% do 20%, wpływy z podatków również wzrosną i wyniosą 20.000 PLN (100 × 1.000 zł  × 0,20 = 20.000). Prognozowane wpływy zostały zrealizowane w 100%. Wydawałoby się, że dalsze podniesienie stawki, np. do 30% zwiększy wpływy do  30.000 zł. Z pewnościa zwiększy na papierze, w praktyce niekoniecznie. Dalsze podniesienie podatku do 30% spowoduje, że dla części przedsiębiorców takie obciążenie może okazać się za duże z różnych przyczyn. Część z przedsiębiorców zakończy działalność, część z nich przeniesie się do tzw. „szarej strefy”. Emigrację podatkową pominę. I w jednym i drugim przypadku przedsiębiorcy nie zapłacą już podatków. Załóżmy, że takie zjawisko będzie dotyczyło 10% z przedsiębiorców. Rachunek będzie wyglądał następująco:

100  - 10 = 90
90 × 1.000 PLN  × 0,30 = 27.000 PLN.

         Jak widać, założenie wpływu z podatku w wysokości 30.000 PLN zostało zrealizowane w 90%, ale wpływy jednak wzrosły o 7.000 PLN. Zasada: „im wyższa stawka podatkowa, tym większe wpływy z podatków” nadal więc działa - chociaż zauważalne są już pewne symptomy załamania zasady. Jeśli działa, dokonajmy następnej podwyżki, powiedzmy do poziomu 35%. Oczekiwany wpływ z podatku tym razem kształtuje się na poziomie 31.500 PLN. (90.000× 0,35 = 31.500 PLN). Podwyżka znów spowoduje wykluczenie z ryku części podmiotów. Załóżmy, że dotknie to kolejnych 10 podatników. Rachunek po podwyżce będzie wyglądał następująco:

90 - 10 = 80
80 × 1.000 PLN  × 0,35 = 28.000 PLN.

         I znów pojawiła się wyższa od poprzedniej kwota, ale tylko o 1.000 PLN. Jednak przewidywany wpływ 31.500 PLN został zrealizowany tylko w 89%. Łatwo jednak zauważyć, że przyrosty zmniejszają się i że zbliżamy się do pewnego progu. Podnosząc stawkę do 40%, 80 podatników powinno zapłacić 32.000 PL podatku. Niestety, podniesienie podatku spowoduje upadek i odejście do szarej strefy, np. kolejnych 12 podatników, a nasz rachunek będzie wyglądał już tak:

80 - 12 = 68
68 × 1.000 PLN  × 0,40 = 27.700 PLN

         Przewidywane wpływy zrealizowano w 84%, ale tym razem otrzymaliśmy już wynik o 300 PLN mniejszy od poprzedniego. To znak, że próg równowagi (Equilibrium point) został przekroczony i poza nim wpływy z podatków będą się już tylko zmniejszać. Wpływy do budżetu będą maleć i jednocześnie coraz większa ilość podatników będzie eliminowana z rynku.
         Zwracam też uwagę na to, że naszą całą uwagę skupiliśmy głównie na stawkach podatkowych i podatkach, a to przecież nie jest cały problem. Podnoszenie podatków doprowadziło do wyeliminowania z rynku 32 przedsiębiorców, pracę straciły również osoby zatrudnione w tych przedsiębiorstwach – oni też już nie zapłacą podatków. Złych dla gospodarki efektów jest wiele więcej. Np. podniesienie akcyzy na wyroby tytoniowe (przykład z Polski) spowodowało spadek dochodów ale jednocześnie nie odnotowano spadku ilości osób palących papierosy. Walka z nałogiem poprzez podniesienie cen okazała się nieskuteczna, bo powstał konkurencyjny rynek papierosów z przemytu. Podobnie dzieje się w przypadku wyrobów alkoholowych i innych. Warto wspomnieć o jeszcze jednym, bardzo ważnym efekcie. Przedsiębiorcy, którzy zdołali utrzymać się na rynku oddają 40% środków, które są im niezbędne do prowadzenia działalności. W ten sposób nie rozwiną dalej działalności, a przeciwnie, będą zmuszeniu ją ograniczyć, szukać oszczędności i ciąć koszty. Efektem tego będzie zamykanie całych przedsiebiorstw, filii, ograniczanie produkcji działów produkcji i oczywiście … redukcja etatów i zwolnienia pracowników.
         Najbardziej jednak negatywnym i psującym rynek efektem jest pogorszenie jakości produktów na rynku. Zauważmy, że przedsiębiorca chcący utrzymać się na rynku po podniesieniu podatków bedzie musiał rozłozyć koszty, które spowodują wzrost cen. Efektem będzie zmniejszenie popytu i spadek dochodów przedsiebiorcy. Jednocześnie część konsumentów zacznie szukać tańszych, a więc gorszej jakości zamienników na rynku. Konsumenci kupią to co tańsze i gorsze, a tym samym zwiększą wsparcie finansowe dla ich producenta. Nie jest wykluczone, że przedsiębiorca, któremu stopa dochodowości będzie się obniżać wkrótce zrezygnuje z działalności zostawiając pole swojemu konkurentowi, albo sam sięgnie po gorsze technologie żeby utrzymać się na rynku. W ten oto sposób wyroby wyższej jakości są zastępowanie wyrobami gorszej jakości.  
         A co będzie, jeśli obniży się podatki. Już słyszę protesty zwolenników teorii lorda M. Keynesa, którzy zapowiedzą zapaść finansów państwa. Czy mają rację? Oczywiście nie. Analogicznie do naszych rozważań, obniżenie podatków to przede wszystkim zachęta do inwestowania i gospodarowania, zatrudniania pracowników i wyjścia z szarej strefy – jeśli się w niej tkwi. Nastąpi więc proces odwrotny – korzystny dla rynku i gospodarki i budżetu państwa. Jeśli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości co do poprawności teorii Laffera, niech zapozna się z historią gospodarczą USA lat 70, gdzie 70% podatki spowodowały spadek wzrostu gospodarczego do 0,12%, inflację i 8% bezrobocie. Niezadowoleni ludzie wyszli protestować na ulicę. Nasza PRL-owska TV z satysfakcją relacjonowała wtedy namacalne dowody upadku zgniłego kapitalizmu.
         Zmiana polityki po roku 1980 i odejście od realizacji teorii Keynesa, uproszczenie przepisów, zwolnienia podatkowe, zniesienie kontroli cen i rozbicie monopoli spowodowało 4% wzrost gospodarczy, powstanie 17.000.000 miejsc pracy, spadek bezrobocia do 5%, a inflacji do 4%. Inny przykład to Wielka Brytania z roku 1825. W ramach przeprowadzonej reformy gospodarczej obniżono cła (np. o 65% na bawełnę, 90% na żelazo), na skutek czego wpływy do fiskusa zmalały o 2.500.000 £ rocznie. Jednak efektem tego był wzrost gospodarczy i wzrost wpływów podatkowych o 5.000.000 £. W roku 1842 wpływy z cła na rudę miedzi były praktycznie zerowe. Po zmniejszeniu w 1843 r. cła wpływy wyniosły 37.000 £, a już w następnym w roku 1844 prawie 70.000 £. Każdy £ zmniejszenia dochodów państwa to 4 £ korzyści dla gospodarki. W rezultacie reformy przyczyniły się do wzrostu gospodarczego i wpływów podatkowych. Następny przykład znów pochodzi z USA, z lat 20 XX wieku. Przemysłowiec Henri Ford przewidział, że większy zysk osiągnie z większego obrotu, a obrót osiągnie przez obniżenie ceny sprzedaży samochodów. Postanowił więc skalkulowaną na poziomie 3.000 USD cne obniżyć do … 380 USD. Pomysł podchwycił ówczesny sekretarz skarbu Andrew Mellon i mimo ostrych oporów opozycji, w okresie 1921-1926 r. obniżył podatki o prawie 66% – w sumie z 73% do 25%. Na rezultat nie trzeba było długo czekać. Podatki indywidualne wzrosły, dochód narodowy brutto wzrósł o 49,3% - z 69.000.000.000 USD w roku 1921 do 103.000.000.000 USD w roku 1929. Wzrost dochodu narodowego umożliwił zredukowanie deficytu budżetowego z 24.400.000.000 USD do 16.900.000.000 USD, czyli o ok. 29,6%.
         Zwolennikom „ekonomii ludowej” i teorii „sięgania do głębokich kieszeni bogatych” przypomnę, że w roku 1921 podatnicy z grupy dochodowej powyżej 100.000 USD płacili 28% wszystkich wpływów do budżetu, a w roku 1929 aż 51%. Podobne przykłady można odszukać w historii gospodarczej za czasów administracji prezydenta Kennedy’ego z lat 1961-1963, gdzie obniżki doprowadziły do wzrostu wpływów podatkowych o ponad 30%, a podatków o 50% spowodowało wzrost wpływów o 28%. Podobnie było w 1979 roku Wielkiej Brytanii, gdzie obniżono stawki podatków osobistych z 83% do 40%, we Włoszech z 72% do 50%, a także w Kanadzie, Japonii, Niemczech, Francji i wielu innych krajach.
         Najlepiej rozwinięte gospodarki powstały w tych krajach, które w drugiej połowie lat 90 dokonały największych redukcji podatków (USA i Wielka Brytania). Natomiast gospodarki Francji i Niemiec, które dokonały najmniejszych obniżek odnotowano poważne symptomy kryzysu.
         I na koniec ponownie przykład Polski. Podwyżka ceł i podatków na samochody sprowadzane z zagranicy spowodowała w latach 1990-1991 spadek wpływów do budżetu, wzrost akcyzy z 4% na 6% na popularne samochody spowodowała spadek sprzedaży o 26%. Wpływ z akcyzy wzrósł co prawda o 30.000.000 PLN, ale VAT spadł o 43.000.000 PLN. Skarb Państwa odnotował więc stratę 13.000.000 PLN. Podobnie było pod koniec lat 90 z wyrobami spirytusowymi. Po podniesieniu akcyzy w 1998 roku nastąpił spadek wpływów w następnym roku. Natomiast po obniżeniu akcyzy w 2000 roku odnotowano wzrost.
         Pomimo wielu odrębnych stanowisk dotyczących interpretacji prawa Laffera uważam, że efekty utrzymywania podatków na nieuzasadnionym wysokim poziomie i ich podnoszenie zawsze szkodzi gospodarce. Państwo dla swojego istnienia oczywiście musi pobierać podatki i to nie podlega żadnej dyskusji. Jednak szczególnie szkodliwa sytuacja powstaje wtedy, gdy państwo podnosi daniny bo brakuje środków na finansowanie przywilejów grup społecznych lub zawodowych. Mam na myśli przywileje ekonomicznie nieuzasadnione i rażąco godzące w sprawiedliwość społeczną, odziedziczone po poprzednim systemie lub wywalczone w obecnym.
         Przywileje mają to do siebie, że utrwalają tzw. wyuczoną bezradność grup uprzywilejowanych, wzmagają poczucie niesprawiedliwości grup nieuprzywilejowanych, mają tendencje rosnące i są niesprawiedliwe dla pozostałych grup. Z jednej strony rosną żądania w ramach istniejących przywilejów, a z drugiej strony w grupach nieuprzywilejowanych powstają uzasadnione nastroje do szukania pretekstów do podjęcia walki o przywileje. Wiadomo też, że beneficjenci przywilejów traktują skarb państwa jak niewyczerpujący się róg obfitości. Pomijają drobny szczegół, że ten róg napełniany jest pod przymusem państwa przez pozostałych przedsiębiorców. Do tego dołączają się katastrofalne dla budżetu działania ratunkowe wobec przedsiębiorstw i instytucji, które zgodnie ze świętymi prawami wolnego rynku już dawno nie powinny w obecnej postaci istnieć albo upaść. Jeśli w porę nie zrozumiemy tego, nie uzdrowimy gospodarki i nie zlikwidujemy przywilejów, będzie utrzymywać się tendencja do podnoszenia danin, zwiększania się przywilejów i zmniejszania się potencjału źródła finansowania, czyli podatników. Inaczej należy oceniać podatnika, który działa sobie w szarej strefie, bo tak mu wygodnie, a inaczej takiego, który został zepchnięty w szarą strafę przez nadmierny fiskalizm państwa.
         Obecny dług publiczny zbliża się już do kwoty 800.000.000.000 PLN i ma tendencję rosnącą. Szacunkowe obciążenie długiem jawnym statystycznego Polaka ocenia się na ok. 30.000 PLN, a biorąc pod uwagę dług ukryty kwota ta wynosi ok. 80.000 PLN. 
         Przy poruszaniu tematu podatków nigdy nie mogę powstrzymać się do omówienia takiej oto analogii. Na terenie afrykańskiej Kenii i Tanzanii żyje koczownicze plemię Masajów. Jedną z ich praktyk jest upuszczanie krwi zwierzętom hodowlanym. Zwierzęta te jednak przeżywają, bo Masajowie wiedzą (z doświadczenia przekazywanego od pokoleń), że tej krwi można upuścić określoną i nie większą ilość - inaczej zwierze zakończy swój żywot i nie będzie z niego już w przyszłości żadnego pożytku. Wnioski z tego porównania z podatnikiem chyba nie wymagają komentarza. Jako ciekawostkę dorzucę jeszcze, że umiejętności pracy zespołowej Masajów stały się obecnie kanonem do … opracowania zasad funkcjonowania nowoczesnego przedsiębiorstwa.

         A na koniec przestroga, której autorem jest francuski polityk, socjolog i myśliciel, Alexis de Tocqueville, który twierdził, że: „nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy”.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Prawo nie zastąpi rozsądku

         Coraz częściej słucham i czytam o ofiarach różnego rodzaju firm, które żerują na niewiedzy finansowej i prawnej naszych obywateli. Obwinia się za to instytucje państwowe, które nie wystawiły strażników przed wejściem do tych firm i nie zabroniły potencjalnym klientom zanoszenia tam swoich oszczędności.
         Przypomnę, że kiedyś były plagi oszustów handlujących walutą, sprzedawców tombakowych obrączek, później pojawiły się różne łańcuszki szczęścia, plaga „milionerów” realizujących zakupy - warunek otrzymania majątku. Po drodze przewijały się niechciane paczki, różne piramidy, oszustwa kredytowe i inne, a obecnie chłoniemy po aferze z Amber Gold. Co łączy te wszystkie „przedsiębiorstwa”, których padamy ofiarami. Łączy je jedna wspólna cecha. Po pierwsze były, są i będą zawsze. Po drugie istnieją tylko dzięki ludziom, którzy nie wiedzą i nie chcą wiedzieć nic na temat finansów, ekonomii i przysługujących im uprawnień. Od lat na rynku działa wiele organizacji konsumenckich udzielających darmowych porad. Instytucje te prowadzą w mediach kampanie, wydają różnego rodzaju przystępnie zredagowane broszury i poradniki na temat zakupów, reklamacji, inwestowania, zawierania umów z operatorami telekomunikacyjnymi, itp., itd. Wystarczy je tylko odwiedzić albo bezpłatnie ściągnąć takie materiały via Internet.

Oto przykłady:


Żródło: Strony UOKiK, FK, KNF

         Zauważmy, że osoby oszukane nie zgłosiły się ze swoimi pieniędzmi do zaufanych instytucji państwowych, ale do firm, które obiecywały im duży, zupełnie nierealny zysk i przy tym zero gwarancji. Nic też nie wspominały o istniejącym ryzyku utraty środków. Zgodnie ze schematem, pierwsi inwestorzy rzeczywiście otrzymali wypłaty w celach marketingowo-szemranych i zwabienia reszty. Oni nie zgłaszają pretensji. Miałem ostatnio do czynienia z panią inwestorką, która na wieść o realnej stopie zwrotu, na którą może liczyć, posądziła mnie o to, że z niej kpię i stwierdziła: - Ile?!, chyba pan żartuje, w sąsiedztwie dają mi 3 razy tyle!... i oburzona opuściła pokój”.
         Mam do czynienia z ofiarami podpisanych „w ciemno” przeróżnych umów, nabywcami kompletów garnków, patelni, pościeli, odkurzaczy, różnego rodzaju cudownych urządzeń, np. do „zdejmowania blokad z narządów”, takich, które wpłaciły „zaliczki” na poczet kredytu, którego nigdy nie otrzymały, osób, które udzieliły pożyczki bez umowy i nie mogące odzyskać pieniędzy, inwestorów w „złoto”, nabywców weksli „płatnych w złocie”, a także wystawców „gołych” weksli bez umowy, obligacji przedwojennych, itp. Stwierdzam niestety taką oto prawidłowość, że wszelkiej maści oszuści i naciągacze są coraz sprytniejsi, znajdują coraz bardziej wymyślne sposoby uzyskania tanich pieniędzy oraz unikania odpowiedzialności. Niestety z drugiej strony są ich ofiary, które zdają się robić wszystko żeby im to ułatwić, a przynajmniej nie przeszkodzić.
         Problem był, jest i będzie, bo zawsze znajdzie się sprytny amator łatwego i szybkiego zarobku i zawsze znajdzie sobie ofiarę - jeśli tylko taka potencjalna ofiara na horyzoncie będzie. Z tego wynika prosta zależność, że im mniej potencjalnych ofiar, tym mniejsze pole do działania dla tego rodzaju firm. Najlepszym narzędziem zmniejszającym to pole jest niewątpliwie połączenie wiedzy ze zdrowym rozsądkiem.
         Myślę, że po poprzednim systemie odziedziczyliśmy błędny pogląd, że to państwo powinno wychowywać i uświadamiać nasze dzieci, powinno nam we wszystkim pomagać, troszczyć się o nas na każdym kroku i chronić przed wszystkimi niebezpieczeństwami. Treść niektórych roszczeń wskazuje też na to, że państwo powinno nas też bronić przed nami samymi.
         Zupełnie nie zgadzam się z argumentami, że państwo powinno stać na straży zdrowego rozsądku ludzi, monitorować ich poczynania i obowiązkowo stworzyć system prawny szczelnie chroniący obywateli przed oszustwami i nadużyciami. Nie ma takiego systemu prawa, które zabraniałoby sprawnej na umyśle osobie o pełnej zdolności do czynności prawnych zawarcia umowy z wybranym podmiotem, podpisania niekorzystnej umowy, „gołego” weksla albo wręczenia dowolnej kwoty pieniędzy dowolnej osobie na dowolny cel. Zauważmy, że jeśli ktoś chciałby pokusić się o stworzenie takiego prawa, to niechybnie dojdzie do wniosku, że jedynym skutecznym sposobem będzie ograniczenie zdolności do czynności prawnych niektórych osób, czyli ubezwłasnowolnienie częściowe. Zauważmy też, że narzekamy, że za dużo różnej maści służb zaglądających nam w prywatne życie i zbierających nasze dane osobowe. Z drugiej strony wymagamy od państwa systemu, który będzie o wszystkim wiedział, wszystko nadzorował, filtrował, poprawiał, chronił przed niebezpieczeństwami i usuwał przeszkody spod nóg. Tak się nie da. Dam prosty przykład. Ktoś składa podpis pod umową, w której jest klauzula potwierdzająca zapoznanie się z treścią i otrzymanie ważnego załącznika (np. projektu), którego w rzeczywistości nawet nie widział na oczy (powszechne zjawisko!). Drugi przykład. Ktoś nie czyta umowy albo nie rozumie jej treści, ale swoim podpisem oświadcza, że przyjmuje do wiadomości informację o tym, ze inwestując swoje środki liczy się z ich utratą. Kto w obu wypadkach odpowiada za ewentualne niekorzystne i nieoczekiwane skutki zawarcia takich umów?
         Jedynym działaniem, które skutecznie będzie zwalczało problem jest aktywna edukacja i uświadamianie. Ideałem byłoby, gdyby taka edukacja zaczynała się już w rodzinnych domach i była kontynuowana systemowo w szkołach. Zupełnie nie rozumiem dlaczego w dzisiejszych czasach szkoły nie przekazują praktycznej wiedzy proceduralnej na temat rynku, która jest absolutnie niezbędna każdemu jego uczestnikowi. Nie mam na myśli szczegółowej wiedzy, ale przynajmniej wiedzę na takim poziomie, który pozwoli chociażby na stwierdzenie, że sytuacja wymaga porady specjalisty. Nie dojdzie wtedy do podpisania niezrozumiałej umowy, a potencjalna strona uda się po konsultacje do osoby posiadającej niezbędną wiedzę i doświadczenie w danej dziedzinie (np. prawa). Niestety, jak na razie raporty o stanie wiedzy finansowej i prawnej naszego społeczeństwa podawane do publicznej wiadomości stanowią istotną zachętą dla właścicieli przyszłych … Goldów, które z pewnością powstaną.

Prawo popytu i podaży

         Podstawą zdrowej gospodarki jest wolny rynek. Terminem tym określa się taki system ekonomiczny, w którym gospodarujące podmioty, a więc przedsiębiorstwa, pracownicy i gospodarstwa domowe działają bez koordynacji rządu i podejmują decyzje gospodarcze, kierując się przy tym własnym interesem.
         Wolny rynek często nazywany jest też demokracją konsumentów. Uważam, że to trafny termin. Codziennie bowiem rzesze konsumentów podejmują decyzje zakupowe, wybierają towary i wymieniają na nie pieniądze. W ten sposób zasilają producentów wybranych przez siebie towarów. Jeśli jednak nieświadomy konsument kieruje się wyłącznie ceną, jego pieniądze zasilą przedsiębiorcę, który wyprodukował produkt tani. Mając na uwadze pewne bariery ekonomiczne i technologiczne wiadomo, że produkcja poniżej pewnego progu cenowego musi się odbywać kosztem jakości. Może więc być tak, że pieniądze płyną do przedsiębiorcy, który dalej będzie rozwijał produkcję kosztem interesów albo zdrowia konsumentów, a jednocześnie inny, uczciwy producent jest pozbawiony środków na działalność. To mechanizm psucia rynku. Ale dość dygresji, wracam do zasadniczego tematu.
         Pierwszym, który w pełni naukowo sformułował Prawo Popytu i Podaży był matematyk, autor Zasad Ekonomii Politycznej, nauczyciel Johna Maynarda Keynesa i jeden z najwybitniejszych przedstawiciel szkoły angielskiej, Afred Marschall (1824-1924).
         Wspominałem już, że funkcjonujące w powszechnym obiegu pojęcie bezwzględnej, uniwersalnej wartości dobra nie istnieje. Można jedynie mówić o tzw. "wartości wewnętrznej", czyli teoretycznej wartości, wokół której oscyluje cena rynkowa danego dobra. Gdybyśmy poddali obserwacji cenę na długim horyzoncie czasowym, to okazałoby się, że cena rynkowa raz jest wyższa, a raz niższa od pewnej wartości, która jest bliska średniej cenie rynkowej tego dobra z obserwowanego okresu. Żadna rzecz nie ma jednej stałej wartości i cena każdej rzeczy jest wyznaczana wyłącznie przez wolny rynek i działające na nim prawo popytu i podaży. Opiszę je teraz krótko.



Przyjrzyjmy się powyższemu wykresowi.

         Zgodnie z prawem popytu, zapotrzebowanie na dane dobro maleje w miarę wzrostu ceny i odwrotnie (zielona krzywa). Jeśli na rynku pojawi się określone dobro, np. w cenie 80, to konsumenci zakupią dobro w ilości A. Jeśli cena spadnie do 50, ilość nabywców zwiększy się do B - popyt wzrośnie. Podniesienie ceny wywoła oczywiście efekt odwrotny, czyli spadek popytu.

         Zgodnie z prawem podaży (czerwona krzywa) wzrost ceny na rynku powoduje zwiększenie podaży dobra, natomiast spadek ceny powoduje jej zmniejszenie. Jeśli producent przy cenie 25 wytwarza produkt w ilości C, to wzrost ceny do 60 zachęci go do zwiększenia produkcji do ilości D - podaż wzrośnie. Spadek ceny oczywiście spowoduje efekt odwrotny, czyli spadek podaży.


         Znając już omówione na poprzednim wykresie zależności zobaczmy, jak działa cena na podaż i popyt. Załóżmy, ze na rynku pojawia się produkt w cenie 10 i w ilości określonej przez punkt PD. Przy tej cenie rynek jest skłonny nabyć produkt w ilości określonej przez punkt PP. Zauważmy, że przy tej cenie popyt na produkt jest większy od podaży. W takiej sytuacji w przyszłości nastąpi wzrost ceny.


         Po podniesieniu ceny do 20, producent jest skłonny zwiększyć produkcję (punkt PD przesunął się na prawo - zwiększyła się podaż), ale rynek przy tej cenie jest już skłonny kupić mniej (punkt PP przesunął się w lewo, co oznacza spadek popytu na produkt). Popyt przy tej cenie jest mniejszy niż poprzednio, ale w dalszym ciągu jeszcze większy od podaży.


         Następne podniesienie ceny do 40 spowodowało dalszy wzrost podaży, ale już spadek popytu. Zauważmy jednak, że tym razem popyt na produkt jest już mniejszy od podaży. Taka sytuacja wymusi obniżenie ceny na rynku (jeśli jest zdrowa konkurencja)


         Sytuacja widoczna na powyższym wykresie to stan końcowy, czyli modelowa sytuacja, do której rynek dochodzi po kolejnych "próbach i błędach". Cena ustala się na takim poziomie, przy którym popyt jest równy podaży. Taki teoretyczny stan nazywa się równowagą popytowo-podażową albo równowagą rynkową. Jest to sytuacja kiedy nie ma nadwyżek ani niedoborów. W praktyce taka równowaga jest chwiejna, bo zawsze występuje stan większej lub mniejszej nierównowagi, z przewagą nadwyżek lub niedoborów.
         Podobny mechanizm cenowy dotyczy wszystkich dóbr na rynku. Cena jest ustalana na wolnym rynku i jest efektem równowagi popytu i podaży na dane dobro.
         Jeśli rośnie podaż jakiegoś dobra, spada cena (nieruchomości w USA po pęknięciu bańki spekulacyjnej w 2007 r.). I odwrotnie. Na przykład wzrost popytu na złoto powoduje wzrost jego ceny rynkowej (np. rekordowe ceny złota na wieść o bankructwie Grecji). Spadkowi podaży towarzyszy oczywiście wzrost ceny.
         Mechanizm dotyczy również rynku kapitałowego. I tak przykładowo, obecnie cena akcji kupowanych przez fundusze inwestycyjne i OFE rośnie. Kupują, więc rośnie popyt i zgodnie z prawem PP rośnie cena rynkowa akcji i wartość jednostek uczestnictwa. W bardzo niedalekiej przyszłości fundusze zaczną masowo sprzedawać aktywa na rynku i wtedy znów nieuchronnie zadziała prawo PP i spowoduje spadek wartości aktywów - niestety.
         Zauważmy też, że przykładem skrajnie niskiej podaży bo jednostkowej, są dobra występujące w jedynym egzemplarzu, jak niektóre dzieła sztuki i różnego rodzaju unikaty (np. słynna „Double Eagle” - ilustracja poniżej - złota moneta z 1907 r. albo kiedyś cebulka tulipana „Semper Augustus”) Logiczną konsekwencją takiej jednostkowej podaży jest skrajnie wysoki popyt.


         Wycenie rynkowej i prawu popytu i podaży podlega każde dobro, a więc pieniądz, instrumenty finansowe, towary i usługi, paliwa, żywność, dzieła sztuki, metale szlachetne, surowce, nieruchomości, praca i wszystkie pozostałe dobra. Wszystko ma swoją rynkową cenę i dodatkowo wszystkie ceny podlegają ciągłym zmianom. Pamiętajmy więc, że wartość dowolnego dobra to wyłącznie dzisiejsza wartość rynkowa, która nie musi mieć żadnego związku z ceną zakupu, wartością księgową, a tym bardziej z naszymi wyobrażeniami i oczekiwaniami.
         Przy okazji omawiania tematu warto wspomnieć o tym, że istnieją również paradoksy dotyczące prawa popytu i podaży. Są takie dobra, na które popyt wzrasta wraz ze wzrostem cen. Chodzi o tzw. dobra luksusowe. Przez wiele lat zjawisko to pozostawało poza obszarem zainteresowania ekonomistów, ponieważ dobra luksusowe uznawali za bezużyteczne. Dopiero amerykański socjolog i ekonomista Thorstein Veblen zbadał zjawisko i w 1899 roku opublikował wyniki w Theory of the Leisure Class (Teoria klasy próżniaczej). Stwierdził, że dobra luksusowe dają jednak korzyść, a jest nią satysfakcja z „bycia trendy”, możliwość dowartościowania osobowości poprzez demonstrowanie posiadanego majątku, statusu materialnego i swoich możliwości konsumpcyjnych. Zjawisko nazywane jest efektem Veblena (także prestiżowym lub snoba), a dobra luksusowe, których nabywanie jest ekonomicznie nieracjonalne, są nazywane dobrami Veblena. Do nich należą produkty znanych "topowych" marek, unikalne, limitowane i bardzo drogie. 

         Wspomnę również o drugim paradoksie, który dotyczy tzw. dóbr Giffena (od nazwiska brytyjskiego ekonomisty). Paradoks dotyczy dóbr niższego rzędu (np. podstawowych produktów żywnościowych) i również polega na tym, że zwiększenie na nie ceny powoduje wzrost popytu. Tym razem jednak mechanizm oparty jest na efekcie substytucyjnym (zastępowania). Przykładem jest opisany w XIX wieku przez Giffena wzrost popytu na chleb spowodowany ... wzrostem jego ceny. Efekt substytucyjny polega na tym, że konsumenci rezygnowali z droższych dodatków do chleba, na które po wzroście ceny chleba nie było ich już stać i zamiast nich kupowali więcej chleba. Większości ekonomistów uważa jednak, że efekt Giffena jest niezwykle rzadki i uznają go bardziej za teorię używaną w dydaktyce do wyjaśniania efektu dochodowego i substytucyjnego.
         Na zakończenie dodam jeszcze jeden paradoks noszący nazwę paradoksu spekulacyjnego. W tym przypadku popyt na pewne dobra rośnie pomimo wzrostu cen. Dzieje się tak dlatego, że w przyszłości ceny na te dobra będą rosły, a przynajmniej takie są prognozy strony popytowej rynku.