czwartek, 12 czerwca 2014

Konsument Marketing Reklama


         Każdy z nas jest uczestnikiem rynku. Najpierw działamy na nim jako przedsiębiorcy albo pracownicy w celu wypracowania dochodu. Później jako konsumenci wymieniamy zarobione pieniądze na potrzebne nam dobra w postaci towarów lub usług, a ostatnio również treści cyfrowych (digitalnych). Bardzo ważne są umiejętności wypracowania dochodu, bo bezpośrednio wpływają na jego wysokość. Niemniej ważna jest też umiejętność późniejszej wymiany tych pieniędzy na dobra. Ta umiejętność ma bowiem wpływ na ilość i jakość tych dóbr, a w rezultacie na stopień i jakość zaspokojenia naszych potrzeb. 
         Skupimy się na tej drugiej umiejętności. Opiszę jak radzimy sobie z pieniędzmi, z zakupami i jak z nami radzą sobie sprzedawcy.
         Zacznę od nas samych i naszych umiejętności w tym zakresie. Do pewnego czasu panował pogląd, że jesteśmy racjonalni i że podejmując decyzje dokładnie wszystko kalkulujemy, żeby w końcu podjąć najbardziej właściwą decyzję. Taka racjonalna jednostka ludzka była określana mianem "homo oeconomicus" (człowiek ekonomiczny). Globalny efekt tak działających ludzi tym bardziej musiał być racjonalny, a taką racjonalną zbiorowość nazywano „niewidzialną ręką rynku”. Wyniki badań Daniela Kahnemana (nagroda Nobla 2002), psychologa z Princeton niestety zaprzeczyły temu poglądowi. Okazuje się, że wcale nie zachowujemy się racjonalnie, ale wprost przeciwnie - emocjonalnie. Nasze decyzje bardzo często oparte są na iluzji łatwego sukcesu. Planując widzimy najczęściej krótki, 3-letni horyzont czasowy. Poza tym przeceniamy naszą wiedzę i wydaje się nam, że wszystko kontrolujemy, a tak naprawdę nie odróżniamy rezultatów zdarzeń losowych od tych, które zależą od naszego działania. Jesteśmy bardzo wrażliwi na straty, przez co szybko zniechęcamy się do gospodarowania lub inwestowania, przy których straty są nieodłącznym elementem. Wcale nie dążymy do maksymalizacji użyteczności i nie stosujemy żadnych teorii, chociażby prawdopodobieństwa, przez co nasze przewidywania znacznie różnią się od rzeczywistych wyników. Wykazujemy przesadny i niczym nie uzasadniony optymizm i bagatelizujemy ryzyko i popełnione błędy. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, wynikom wiarygodnych metod oceny wartości akcji i ostrzeżeniom specjalistów, łatwo ulegamy euforii rynkowej (tzw. owczy pęd) i inwestujemy w przekonaniu, że trend będzie kontynuowany. Jednym słowem mit o racjonalności ludzkiego umysłu prysł niczym bańka mydlana.
         Wniosek nie napawa optymizmem, ale jest też cenną informacją. Skoro wiemy już o naszych ułomnościach, przeanalizujmy jaki mają wpływ na nasze decyzje i jak można skutecznie zapobiec ich skutkom.
         Nie radzimy sobie z zakupami i nie radzimy sobie z pieniędzmi. Problemy, które bezwzględnie wymagają zastosowania matematyki, bo ich przebiegu ani wyniku nie można przewidzieć ani sobie wyobrazić, rozwiązujemy opierając się na bardzo zawodnej intuicji. Przykładowo, większość z nas mając do wyboru dwie lokaty: 3.000 zł oprocentowaną na 100% i 4.000 zł na 80% wybiera lokatę 3.000 oprocentowaną na 100%. Dlaczego?, dlatego, że 100% to więcej niż 80%.



Podobnie jest z wyborem między towarami za cenę 199,99 zł i 200,00- zł. Pomimo zupełnie nieistotnej pod względem ekonomicznym różnicy 1 grosza, wybieramy ten pierwszy …  jest tańszy i cena ma jedynkę na początku, przez co lepiej wygląda.



Kupujemy bez planu i nie stosujemy żadnych strategii zakupowych. Wybierając towary, w ogromnej większości - nawet w 90 przypadkach na 100 - kierujemy się wyłącznie ceną, a ponad 30% naszych zakupów dokonujemy pod wpływem chwili i impulsu – bez planu i bez zastanowienia. Te i inne nasze słabości skrzętnie i skutecznie wykorzystują specjaliści od marketingu i twórcy reklam.
         Gospodarka rynkowa charakteryzuje się stałą przewagą podaży nad popytem przez co producenci i sprzedawcy zmuszeni są do walki o klienta. Orężem w tej walce jest właśnie marketing i jego narzędzie - reklama.
         Każdy z nas, chcąc nie chcąc, staje się adresatem niezliczonej ilości treści reklamowych. Wpływ reklamy na nas jest bezsporny, a nasza świadomość o jej faktycznym wpływie na nas jest daleka od prawdy. Liczne badania wykazują, że za sprawą specjalistów od marketingu mamy niejako wbudowane w świadomość pewne treści, których źródłem właśnie są reklamy. To skutek zwykłej orkiestracji, czyli uporczywego powtarzania (stsowanej również przez polityków) oraz innych doskonałych technik perswazji, że uznaliśmy te treści jako nasze indywidualne i nazywamy je niezależnymi, a nawet czasem wręcz naszymi poglądami. Reklamy są wszędzie. Najczęściej reklama jest niechciana, często nie do końca prawdziwa i przede wszystkim prawie zawsze zawierająca treści wyselekcjonowane, tendencyjne i niekompletne. Nadawcy reklam stoją przed stałym etycznym i prawnym wyborem dotyczącym treści przekazu reklamowego. Zawsze mają do dyspozycji prawdę, kłamstwo i cały szereg treści pośrednich między nimi. Z konieczności balansują między nimi i sięgają po przeróżne określenia i treści „pośrednie”, których za kłamstwo jeszcze uznać nie można, ale do prawdy też zaliczyć się już nie da. Opisze teraz kilka chwytów stosowanych na rynku.
         Reklama jest sztuką nakłaniania klienta do zakupu, a jest najbardziej skuteczna właśnie wtedy, gdy jej odbiorca nie jest świadom, że ma z nią do czynienia. Pojawiają się ciągle nowe techniki. Jedną z nowszych jest tzw. lokowanie produktu (product placement), czyli umieszczanie reklamy w filmie, spektaklu teatralnym, teledysku lub innym materiale nie będącym produkcją reklamową samą w sobie. Taka reklama, w przeciwieństwie do tradycyjnego spotu reklamowego, ma być bardziej naturalna i subtelna - przynamniej na razie. Inną nowością w tej branży jest tajny marketing (undercover marketing; stealth marketing) albo marketing szeptany (whisper marketing; WOMM Word Of Mouth Marketing). To wyjątkowo wyrafinowana forma reklamy. Nie mamy już aktora na ekranie kinowym czy TV, który gra w spocie jej bohatera, ale mamy autentyczną, żywą osobę, którą możemy spotkać w sklepie, przy wystawie sklepowej, w restauracji, w pociągu lub na wczasach. Taka osoba jest opłacanym, tajnym agentem firmy.
         Innym przykładem jest amplifying internetowy polegający na zatrudnianiu przez firmy osób, które na forach internetowych podszywają się pod zwykłych „userów” i zachwalają produkty albo usługi swojego pracodawcy. Taka forma marketingu nazywana jest „marketingiem szemranym”. Ale pamiętajmy, że nie zawsze tak musi być. Możemy też trafić na tzw. ewangelistę marki, czyli osobę autentycznie przekonaną do produktu lub marki i bezinteresownie formułującą prawdziwe opinie na ten temat.
         Uważajmy tez na artykuły sponsorowane, czyli artykuły napisane przez dziennikarza ale na zamówienie. W takiej sytuacji artykuł zawiera treści przygotowane przez sponsora, a wpływ dziennikarza na merytoryczna treść jest raczej niewielki. Celem takiej reklamy jest stworzenie pozoru, że mamy do czynienia z rzetelnym, a więc przede wszystkim obiektywnym materiałem dziennikarskim.
         Następnym elementem, z którym spotykamy się na co dzień i nie zawsze zwracamy na niego uwagę jest architektura wnętrz sklepów. Są tak zaprojektowane żeby klientowi ułatwić wejście do sklepu. Centra handlowe są tak zaprojektowane żeby utrudnić wyjście klientowi i zmusić do oglądania po drodze zapraszających do wejścia sklepów. Klient po wejściu do sklepu powinien spędzić w nim jak najwięcej czasu i jak najwięcej obejrzeć. Dlatego klientowi, który nauczył się gdzie jest jego towar robi się niespodzianki i co jakiś czas zmienia ekspozycję. Podobnie jest z towarami, które kupujemy często - są eksponowane w najdalszym miejscu od wejścia.
         Stojąc naprzeciwko sklepowego regału oglądamy umieszczone na nim towary. Okazuje się, że nie robimy tego w dowolny sposób. Czynności takie podlegają pewnym prawidłowościom. Naturalnie największą uwagę skupiamy na tych towarach, które umieszczone są na wysokości wzroku – tak jest najwygodniej (specjaliści od marketingu mawiają: eye level, buy level – poziom wzroku, poziom zakupu), nie niżej niż 40cm i nie wyżej niż 180 cm od podłogi. Ponadto oglądanie rozpoczynamy od lewej strony a kończymy na prawej i od góry na dół.



Okazuje się też, że w specyficzny sposób reagujemy na towary eksponowane na szczytach regałów sklepowych (np. półka nr 8 na powyższym rysunku). Reklama nazywa takie miejsca „gorącymi punktami”. Wyeksponowane tam towary, przez samo ich położenie wydaja się bardziej atrakcyjne niż w innych miejscach. Prawidłowość ta jest oczywiście skrzętnie wykorzystywana przez sprzedawców, a właściwie specjalistów od merchandisingu.
         Nie ma wątpliwości gdzie skierują się oczy widzów jeśli operator światła skieruje reflektor na wybraną postać na scenie. Tak też dzieje się w sklepie z towarem. Oświetleniem i barwą można manipulować. Nic dziwnego, że światło stało się w reklamie jednym z ważnych wabików na klienta.
         Z przeprowadzonych badań jednoznacznie wynika, że towary odpowiednio oświetlone są dla klienta atrakcyjniejsze i sprzedają się znacznie lepiej. Sklep lepiej oświetlony staje się bardziej atrakcyjnym, podobnie jak towar w sklepie bardziej oświetlony od innych. Wiemy z doświadczenia, e w jednym oświetleniu wyglądamy znacznie korzystniej niż w innym – to samo dotyczy towarów. Niektóre barwy światła służą do podkreślenia naturalnych barw produktów – do czego zastrzeżeń mieć nie można. Barwne światło bywa jednak wykorzystywane do „barwienia” towarów. Blade wędliny lub mięso w białym oświetleniu nie byłyby atrakcyjne, ale oświetlone światłem o zabarwieniu różowym wyglądają zachęcająco. Światło o ciepłej, żółtej barwie „odświeża” owoce i warzywa. Pewne psychologiczne uwarunkowania powodują, że światło niebieskie jest atrakcyjne dla płci męskiej, a więc i towary oświetlone tą barwą przyciągają panów. Dla płci pięknej natura przewidziała barwę różową. Proszę zwrócić uwagę na to, że dominujące kolory kampanii reklamowych skierowanych do konsumentów określonych płci zwykle są podporządkowane tym dwom podstawowym barwom.
         Muzyka też nie umknęła uwadze specjalistów od marketingu. Od dawna istnieje specjalna dziedzina inżynierii muzycznej zajmująca się wyłącznie komponowaniem oraz selekcjonowaniem muzyki dla konsumentów. I znów niestety nie chodzi tylko o uprzyjemnianie zakupów za pomocą muzyki, ale o jej przemyślne i planowe użycie w taki sposób żeby sprzyjała zakupom i nakłaniała do nich konsumentów. Najbardziej prosty i oczywisty wpływ muzyki to wprowadzanie konsumenta w dobry nastrój, który ogólnie usposabia do pozytywnego myślenia, do pozytywnej interpretacji napływających informacji i do samych zakupów. To naturalne, że człowiek wprawiony w dobry nastrój jest bardziej skłonny dokonać zakupu niż będący w złym nastroju. Wynika to z faktu, że emocje (w tym przypadku pozytywny nastrój) powodują pewne osłabienie swobody i logiki myślenia. Wprowadzaniem nas w nastrój sprzyjający zakupom zajmuje się audiomarketing – jak się w praktyce okazuje jedna z najskuteczniejszych technik handlowych! Dla przykładu muzyka w tonacji durowej powoduje powstawanie bardzo pozytywnych emocji u klienta oraz zaburza u niego odczuwanie upływu czasu. Muzyka w szybkim metrum powoduje ogólne przyspieszenie zachowań konsumenckich – sprzyja np. sprzedaży alkoholu w restauracjach, a w restauracjach oferujących fast foody nie skłania do kontemplacji, ale do szybkiego uporania się z posiłkiem i wyjścia. Z kolei muzyka nastrojowa oraz wywołująca jednoznaczne skojarzenia – np. kolędy -  skłania do intensyfikacji odczuwania więzi rodzinnych, myślenia o bliskich oraz wyzwala w ludziach potrzebę bliskości. Wtórnym tego efektem jest skupienie uwagi konsumenta na rodzinie, swoich bliskich i ich potrzebach. Jak istotną rolę przypisuje się muzyce niech świadczy fakt, że to, czego słuchamy w dużych sieciach handlowych jest produktem „audiomarketingowców” i drogą satelitarną emitowane jest do nas z rodzimych siedzib firm.
         Każdy docierający do nas bodziec wywołuje większe lub mniejsze emocje. Z doświadczenia wiemy, że np. rumień, bladość twarzy albo drżenie rąk jest wynikiem emocji i jest reakcją organizmu na jakieś bodźce. W niektórych sytuacjach, na widok pewnych przedmiotów lub elementów sytuacji, nasz organizm reaguje bardzo silnie, co może manifestować się np. przyśpieszonym rytmem serca, suchością w ustach lub innymi objawami. We wszystkich przypadkach mamy do czynienia z emocjami, które są psychologiczną i fizjologiczną odpowiedzią na zaburzenie dotychczasowej równowagi organizmu z otoczeniem. Widok szczęśliwego, roześmianego dziecka, podobnie jak widok baraszkującego szczeniaka albo małego kotka, wyzwala oczywiście pozytywne emocje.
         Badania wykazują, że w normalnych warunkach jedynie ok. 5% treści przekazów reklamowych dociera do świadomości odbiorcy i jest poddawanych analizie, pozostałe 95% przypada na sferę podświadomości – właśnie tę emocjonalną. Zwykły dobry nastrój - emocja o stosunkowo małym natężeniu – powoduje, że ogarnia nas umiarkowany optymizm albo nawet lekka euforia, przez co jesteśmy bardziej skłonni do dokonania zakupu. Taki optymizm powoduje też powstanie skłonności do bardziej pozytywnej interpretacji wszystkiego, co w zwykłej sytuacji mogłoby budzić wątpliwości. W takich warunkach wspomniane racjonalne 5% jeszcze bardziej maleje. Jest więc rzeczą oczywistą, że sprzedawca jest zainteresowany wprowadzeniem klienta w jak najlepszy nastrój, zwiększający szansę na zakup jego produktu. Powitanie jak bardzo oczekiwanego i ważnego gościa, komplementowanie, schlebianie, docenianie dobrego gustu i innych przymiotów klienta oraz zwykły uśmiech powodują przesunięcie się nastroju klienta w stronę pozytywną – to chyba dla każdego jest oczywiste. Sprzedawcy niewątpliwie  opłaca się być miłym dla klienta. Nie twierdzę oczywiście, że wszyscy sprzedawcy obrzucają klientów nieszczerym interesownym uśmiechem, ale bardzo często jeszcze spotykam sprzedawców, u których nie tylko uśmiech, ale i dobre maniery błyskawicznie znikają, niczym zrzucona maska teatralna, w momencie gdy tracą nadzieję na sprzedaż. Im lepszy więc nastrój kupującego, tym większa szansa na sprzedaż.
         Jeśli podoba się nam zapach w sklepie, to uważajmy na swój portfel. Powonienie jest jednym z podstawowych zmysłów, a odpowiedni zapach bardzo silnym argumentem sprzedawcy. Zapachy mogą wywołać skrajne reakcje, jak panika, odraza albo ucieczka albo, analogicznie do przyjemnej muzyki, kojarzyć się pozytywnie i wprowadzać nas w dobry nastrój. Badanie zapachów i ich selektywnej roli w powstawaniu określonych stanów emocjonalnych u ludzi też stało się już dziedziną wykorzystywana w marketingu, którego odmiana nazywa się aromamarketingiem. Powszechnie wiadomo, że np. zapach chleba lub ciasta kojarzy się dobrze – przeważnie z domem rodzinnym, świętami, spokojem i bezpieczeństwem. Podobnie jest z zapachami kwiatów lub owoców. Wielu doświadczonych agentów nieruchomości przed przybyciem potencjalnego nabywcy wstawia do piekarnika naczynie z olejkiem waniliowym (nota bene substancją należącą do kategorii balsamicznej - jednej z 9 podstawowych kategorii zapachowych). Nie muszę już teraz chyba wyjaśniać, po co to robią. Wpływ zapachów na decyzje zakupowe konsumentów przeszedł wszelkie oczekiwania specjalistów od reklamy. Coraz częściej sprzedawcy – z powodzeniem - stosują zapachy w celu tworzenia pozytywnej atmosfery we wnętrzach sklepów. Uważajmy więc na nasze nosy i na to, czym w sklepie pachnie!
         Promocja stała się hasłem magicznym na naszym rynku, na które konsumenci reagują bardzo żywo i zgodnie z oczekiwaniami sprzedawców. Jak wynika z badań połowa konsumentów decydując się na zakup danego towaru szuka go właśnie w promocji. Jak wygląda rodzima prawda o promocji. Niestety promocja to bardzo często fikcja i wabik na klienta. Promocjami nazywa się różnego rodzaju obniżki cen (przeceny) – niestety czasami pozornych, związanych z produktami, którym np. wkrótce upływa termin przydatności do spożycia albo minimalnej trwałości albo z tzw. „głazami”, czyli takimi produktami, których zwyczajnie nikt nie kupuje - zwykle ze względu na ich niskie walory estetyczne lub użytkowe. W ramach takiej „promocji” stary produkt zyskuje nowe opakowanie i komentarz, że już teraz jest nowy i lepszy, bo np. ma nową (czyli lepszą) formułę, podwójną siłę wybielania albo usuwania plam albo np. złoty pasek na opakowaniu (jak się okazuje też może być „ulepszającą” produkt nowością). Często też, np. tzw. czteropak, czyli opakowanie zawierające cztery produkty, ozdobiony atrakcyjną etykietą i wzbogacony jakimś, nie mniej „atrakcyjnym” dodatkiem, sprzedawany jest w ramach promocji, a więc po promocyjnych cenach. Jednak gdy pokusimy się o zsumowanie ceny wszystkich artykułów wchodzących w skład promocyjnej atrakcji to może się okazać, że osobno kupimy je w tej samej cenie albo nawet niższej.
         Innym przykładem jest sprzedaż artykułów połączonych z jakimś dodatkiem, często takim, na który nie ma popytu. Po dokonaniu bilansu cenowego okazuje się, że za te główne artykuły płacimy normalną cenę, a za dodatek np. połowę ceny. Żadna to więc atrakcja, zważywszy, że dodatku nikt nie chce kupić, a my nie wykorzystamy go do niczego. Podobnym zabiegiem jest np. oferowanie tzw. czteropaków z informacją „3 + 1 gratis!”. Niestety, po dokonaniu obliczeń, może się okazać, że to „1 gratis!” faktycznie jest płatne – np. 20% ceny. Takie zabiegi naruszają prawa konsumenckie, bo wprowadzają w błąd. Ale jak wynika z badań, o czym specjaliści od takich „promocji” doskonale wiedzą, konsumenci bardzo rzadko dokonują takich obliczeń i groźba zdemaskowanie mistyfikacji jest niewielka. W takiej sytuacji wspomniane działania organizatorów  „promocji” okazują się skuteczne. Innym jeszcze zabiegiem jest nazywanie promocją pozornej przeceny, o której będzie mowa w następnym rozdziale.
         Wniosek jest taki, że promocje ze względu na naszą rzeczywistość powinny budzić w świadomym konsumencie uzasadnione podejrzenia i wzmagać jego czujność. Ale nie byłbym sprawiedliwy, gdybym nie wspomniał o sprzedawcach, którzy akcje promocyjne prowadzą rzetelnie i w prawidłowy sposób, zgodnie z prawem i poszanowaniem interesów konsumenta. Nie muszę ich jednak wskazywać imiennie ani opisywać, bo świadomy konsument nie powinien mieć najmniejszych trudności z ich rozpoznaniem.
         Bardzo nieuczciwym zabiegiem dotyczącym ceny, a niestety jeszcze często spotykanym na naszym rynku, jest przecena pozorna. Aby lepiej sprzedać towar dotychczas oferowany, przykładowo za cenę 150 zł, jego cenę najpierw się fikcyjnie podnosi np. do 210 ZŁ a następnie obniża o 50 ZŁ - do poprzedniej ceny 160 zł. Obniżenie ceny z 210 zł na 160 zł jest zamanifestowane przez sprzedawcę na reklamie sklepowej albo na metce poprzez skreślenie ceny 210 zł (która nigdy nie obowiązywała!) i umieszczenie „nowej” 160 zł. Nieświadomy konsument taką informacje odczyta jako okazję – procedura jest bardzo skuteczna, ponieważ stwarza pozory oszczędności w postaci 50 zł.



Warto dodać, o czym była już mowa w poprzednim rozdziale, że dla zwiększenia efektu taka pozorna przecena dodatkowo bywa nazywana promocją. Taki zabieg jest niezgodny z prawem. Podobnym zabiegiem jest informacja o przecenie, ale o treści: „PRZECENA do 60%”. Ta informacja przede wszystkim ma zachęcić klienta do wejścia do sklepu i wytworzyć u niego nastawienie na możliwość dokonania korzystnego zakupu. Przeważnie całą swoja uwagę skupiamy na „60%”. Gdy zachęceni taką informacją wejdziemy do sklepu i przyjrzymy się takiej przecenie, to może się okazać, że np. na 200 sztuk artykułów 12% przeceną objęto jedynie 20 sztuk, 10 procentową dalszych 50 sztuk a cena pozostałych sztuk nie została zmieniona. Taki zabieg nie jest łamaniem prawa, ale ma charakter manipulacji, ponieważ jest nastawiony na to, że klient tradycyjnie skupi swoją uwagę na „60%” a nie doceni znaczenia słowa „do”. Czasem też przy takiej „przecenie” niektóre towary są przeceniane, ale w górę (uwaga, bo to też przecena!). Przecena droższych produktów manifestowana jest zwykle poprzez podanie obniżki cenowej w złotych, a tańszych w procentach. Wyjaśnijmy sobie dlaczego. Jeśli przykładowo dwa produkty w cenie 1500 zł i 20 zł przecenimy o 10%, otrzymamy odpowiednio obniżki w złotych wynoszące 150 zł i 2 zł. Jeśli ujmiemy to procentowo otrzymamy w obu przypadkach 10%. Oceńmy zatem i odpowiedzmy sobie na pytanie, czy w pierwszym przypadku lepiej wygląda napis „mniej o 150 zł”, czy „mniej o 10%”, a w drugim „mniej o 10%”, czy „mniej o 2 zł”. Żadnych wątpliwości nie budzi chyba wybór „mniej o 150 zł” w pierwszym przypadku i „mniej o 10%” w drugim. Z tego samego powodu produkt przeceniony z 25 na 15 zł jest bardziej atrakcyjny niż produkt przeceniony z 160 na 150 zł – mimo, że w obu przypadkach chodzi o ta samą kwotę 10 zł. Podsumowując trzeba pamiętać, że taka informacja może być wabikiem na klienta i powodować nastawienie na okazję, poczucie istnienia sposobności do dokonania pozornie korzystnego zakupu. Jeśli nie przyjrzymy się uważnie cenom, sprzedawca może swój cel osiągnąć.
         Sprzedawcy wykorzystują też nasze lenistwo albo nieśmiałość. Jeśli widzimy ustawione na półce artykuły, zwykle sięgamy po ten stojący najbliżej, a to błąd! Pamiętajmy, że najbliżej zawsze ustawiane są artykuły z najkrótszym terminem przydatności do spożycia lub minimalnej trwałości i te, na które jest najmniejszy popyt, a których sprzedawca chce się pozbyć w pierwszej kolejności. Jeśli pofatygujemy się o sięgnięcia po towar, który jest najdalej od nas (mamy do tego prawo!)  okaże się, że tam jest bardziej świeży towar albo ma kolor, smak lub inną cechę, dla której jest najbardziej poszukiwany przez konsumentów.



         Reklama bardzo często stosuje element autorytetu w reklamie. Są trzy szkoły w tym zakresie. Pierwsza polega na tym, że dany produkt reklamuje ktoś znany, np. aktor, prezenter, artysta albo osoba do niego podobna. Osoba taka pełni rolę autorytetu dla odbiorcy reklamy i stanowi żywy dowód na to, że dany produkt jest godny uwagi – osoba ta mówi o tym wprost. Oglądamy więc takie osoby i widzimy w co się ubierają, co jedzą, z jakiego banku korzystają, gdzie odkładają na emeryturę, jakiego używają telefonu, jakim jeżdżą samochodem itp. Takie osoby staja się liderami w oczach odbiorców reklam, którzy kupują reklamowane produkty – wierząc, że są dobre, ale i po to, by w pewnym sensie stać się podobnymi do postaci z reklam – wszak kupują te same produkty. Poza tym większość z nas chce zachowywać się podobnie do innych osób i chętnie kupują produkty przez nich reklamowane. Autorzy reklam wykorzystują często też osoby podobne do znanych osób, np. ze świata artystycznego. Efekt jest podobny.
         Druga szkoła polega na udziale w reklamie aktora w roli specjalisty. Może to być fachowiec od naprawy pralek, który radzi jaki proszek jest przyjazny dla naszej pralki, może to być np. aktor w białym kitlu udający lekarza, który doradza, który lek jest najlepszy na katar, może to być stomatolog, farmaceuta, kosmetolog albo dowolny inny „specjalista” w jakiejś dziedzinie - zgodnej z reklamowanym produktem. Mimo, że większość z nas teoretycznie doskonale wie, że w reklamach nie ma prawdziwych specjalistów, przekaz jest skuteczny. Jak duży jest wpływ autorytetu w reklamie niech świadczy fakt, że aktorzy grający rolę lekarzy albo prawników w serialach są zaczepiani na ulicy przez ludzi i proszeni o udzielenie fachowych porad (?!)
         Trzecią szkołą, przeciwną do dwóch pierwszych jest prezentowanie produktu przez osobę zupełnie nikomu nie znaną, nie będącą żadnym specjalistą, ale będącą przeciętnym, statystycznym zjadaczem chleba – koniecznie podobnym do statystycznego odbiorcy reklamy. Scenografia i charakteryzacja aktorów takich reklam jest bardzo specyficzna i przeciętna. Ponieważ łatwo identyfikujemy się z osobami podobnymi do nas, treść przekazu reklamowego staje się przez to dla nas wiarygodna.
         Każdy z nas niejednokrotnie był częstowany czymś w sklepie albo obdarowany jakimś upominkiem. Czy to objaw życzliwości sprzedawcy - niestety głównie chodzi o coś innego. Chodzi o wykorzystanie psychologicznej reguły wzajemności. Na czym ona polega? Gdy jesteśmy częstowani, obdarowywani prezentami oraz gdy poświęcany jest dla nas czas, to proporcjonalnie do naszej subiektywnej oceny wartości otrzymanych darów i starań powstaje w nas poczucie zobowiązania wobec takiej osoby. Każdy z nas na pewno nie raz spotkał się z przesadnie uprzejmą obsługą personel sklepu. Niezręczność sytuacji i poczucie zniewolenia potęguje się wraz z upływem czasu i narastaniem objawów troski o nas. Im dalej w czasie, tym bardziej poczucie zobowiązania rośnie i coraz trudniej jest zdobyć się jedynie na podziękowanie i podjecie decyzji opuszczenia sklepu bez zakupu. Najważniejsze jest wywołanie efektu zobowiązania, który  u klienta, który otrzymał coś za darmo, z dużym prawdopodobieństwem dokona później zakupu. Nie ujmując nic urokowi, kompetencjom i często faktycznej życzliwości sprzedawców musimy pamiętać, że doskonale znają zasadę ”im więcej my, tym więcej nam” i z premedytacją wykorzystują ją w celu nakłonienia nas do zakupu. Trzeba tez ciągle pamiętać, że świadomie przyjęli na siebie obowiązki sprzedawców i ich wszelkie działania służą do zachęcenia nas do zakupu więc nie powinny w nas budzić absolutnie żadnych realnych zobowiązań. Badania jednoznacznie wskazują na dużą skuteczność reguły wzajemności w praktyce, co świadczy tylko o tym, że wielu z nas dokonuje zakupów tylko po to żeby pozbyć się pozornego zobowiązania. Skutek jest taki, że ze sklepu wychodzimy z nietrafionym zakupem.
         W praktyce marketingowej często wykorzystywane są tez różnego rodzaju konkursy, mające podnieść atrakcyjność zakupów. Zachętą jest dołączona do kupowanego towaru szansa wygrania nagrody w postaci samochodu, atrakcyjnej wycieczki lub innego atrakcyjnego towaru. Sam fakt pojawianie się konkursu przy sprzedaży sugeruje, że jest jedynie zabiegiem marketingowym. Regulamin konkursu zawsze przewiduje szansę wygranej, która rośnie proporcjonalnie do dokonanych zakupów. Krótko mówiąc każdy kosz produktów, który wywozimy ze sklepu zbliża nas do wygranej. Ale zwróćmy uwagę na to, że z konkursem związane są zwykle tylko „wybrane” produkty, które znikną z półek dzięki konkursowi. Jeśli więc kupujemy jakiś towar jedynie ze względu na tę szansę – a w praktyce często tak się dzieje – to warto ocenić realną szansę takiej wygranej. Pamiętajmy, że szansa to nie gwarancja. W praktyce taka szansa najczęściej jest znikoma i bliska zeru – pomijając już niemożność kontroli procedur konkursowych (bo jak np. sprawdzić, czy znaleźliśmy się w gronie 100. pierwszych osób, którym, według oferty, przysługuje wygrana albo obiecany upominek?) Zanim więc wykupimy połowę towaru ze sklepu w nadziei wygrania telewizora, wycieczki zagranicznej czy samochodu, spokojnie oceńmy szansę realnej wygranej. 
         Częstym zabiegiem jest też manipulowanie opakowaniem i ukryte podwyżki cen towarów. Przykładem jest konfekcjonowanie towarów w opakowania nadmiernej wielkości (oversize box), zwane też u nas oszukańczymi opakowaniami albo mogelpackung przez zachodnich sąsiadów. Mimo, że na opakowaniu jest podana waga oraz cena to wygląd dużego opakowania bardzo mocno sugeruje, że danego artykułu – zgodnie z logiką - jest więcej niż go jest w rzeczywistości. Skutkiem tego wybierając, np. słodycze, chipsy lub proszek do prania często wybieramy większe opakowanie i mniej produktu.



         Inną metodą jest manipulowanie zawartością towaru w opakowaniu. Najprostszym zabiegiem jest zwyczajne obniżanie zawartości towaru w opakowaniu, w którym do tej pory było go więcej. Przyzwyczajeni do kupowania jakiegoś artykułu nie od razu zauważymy, że np. zamiast dotychczasowej zawartość 500 g produktu za tę sama cenę sprzedaje się nam już tylko 470 g, za jakiś czas 450g, później 430 g, itd. Zanim to zauważymy i ewentualnie zaczniemy poszukiwać innych konkurencyjnych produktów, nieświadomie kupujemy przeceniony w górę towar.
         Producenci podnoszą też ceny przez „downsizing” polegający na tym, że zmniejsza się wielkość opakowania i jednocześnie zawartości produktu, ale w sposób niezauważalny dla klienta. Jeśli regularnie kupujemy jakiś produkt, nie zauważymy, że cena pozostała ta sama, a opakowanie uległo zmniejszeniu. Producenci pogrubiają ścianki i denka butelek i słoików, stosują butelki i słoiki z denkami mocno uwypuklonymi do ich wnętrza, powiększają nakrętki, zwężają szyjki butelek itp. Wszystkie te zabiegi służą zmniejszeniu objętości opakowania, stosują wewnętrzne ścianki, tacki, wytłoczki w postaci segregatorów, różnego rodzaju przekładki, dodatkowe opakowania, itp.



         Wykorzystywana jest też prawidłowość w optycznej ocenie opakowań. Patrząc na lico produktu, czyli płaszczyznę opakowania zwrócona prostopadle do kupującego (marketingowy facing), jest duża szansa, że zmiana wysokości lub szerokości opakowania zwróci uwagę klientów. Inaczej jest z głębokością (grubością), czyli tym wymiarem równoległym do osi wzroku. Nieznaczne zmniejszenie tego wymiaru, a co za tym idzie oczywiste zmniejszenie ilości produktu, pozostaje najczęściej niezauważona. Cena za opakowanie ze zmniejszoną ilością produktu oczywiście, tradycyjnie pozostaje bez z mian. W rezultacie zabiegu producent w sposób zakamuflowany podwyższa sobie cenę produktu sprzedając jego mniejszą ilość za tę samą cenę.



         Przy okazji należy zwrócić uwagę na proceder dodawania wody w stanie związanym z innymi substancjami, do produktów takich jak dżemy, jogurty, masła itp. bez podawania informacji o niej na opakowaniu. Innym, ulubionym składnikiem producentów są pektyny. Z punktu widzenia chemicznego, są węglowodanami, które są dla organizmu człowieka obojętne, nie są trawione i nie mają żadnych wartości odżywczych. Mają jednak korzystne dla producentów właściwości żelujące i są świetnymi wypełniaczami dżemów, konfitur, marmolad i innych przetworów. Warto zaznaczyć, że naturalna zawartość pektyn w owocach nie przekracza 2% (np. owoc wiśni zawiera ok. 0,4%, a jabłko 1,5%), a w produktach oferowanych na półkach sklepowych ich zawartość dochodzi do 50-60%. Poza tzw. oceną organoleptyczną (czyli wykorzystującą naturalne zmysły człowieka) w obliczu takiego nadużycia jesteśmy niestety bezsilni. Innym przykładem wypełniacza jest zastosowanie skrobi modyfikowanej dodawanej do wędlin i nie tylko. Jest to substancja podobna do mięsa, więc wymieszana z mięsem znakomicie go udaje. Wykorzystując to sprytni producenci są w stanie uzyskać, np. 1 kg atrakcyjnej cenowo szynki z 0,4 kg mięsa. Czy rzeczywiście jest tania? Policzmy. Spreparowana szynka zawiera 0,4 kg prawdziwego mięsa - nie najwyższej jakości. Cena detaliczna takiej szynki waha się w granicach 19 zł/kg. Jeśli zatem kupimy 1 kg takiej szynki to za te 0,4 kg mięsa zapłacimy 19 zł (znikomą cenę skrobi pomijam). Z prostego rachunku 19 zł / 0,4 kg = 47,5 zł wynika, że za 1 kg mięsa w tej szynce zapłacimy 47,5 zł/kg, a to już cena dobrej jakości polskiej szynki.



Zaznaczam jednak, że producent ma ustawowy obowiązek umieszczania informacji o faktycznej zawartości produktu – wagi netto, której należy szukać na opakowaniu. Warto na to zwracać uwagę, bo w ten sposób można ustalić realną cenę produktu.
         A teraz o opakowaniach. Dawniej opakowania miały tylko niezbędne napisy informujące o tym co jest wewnątrz. Pierwotną funkcją opakowania była wyłącznie ochrona produktu przed uszkodzeniem, zabrudzeniem, rozsypaniem lub wylaniem. Pierwsze opakowania, na których widniała już nazwa i logo firmy pojawiły się w USA pod koniec XIX wieku. Na półkach znalazły się wtedy produkty konkurencyjne, czyli analogiczne, ale wytworzone przez różnych producentów. Od tej pory producenci rozpoczęli starania o to żeby klienci rozpoznawali i wybierali ich produkty – rozpoczęła się praca nad marką produktów i nad pozycją firmy na rynku. Dziś opakowanie jest głównym elementem produktu, pełni niezwykle ważna rolę bo ma przyciągać uwagę i wzrok klienta, wabić go wyszukanym kształtem i kolorystyką. Jest poważnym źródłem informacji o produkcie i, co ważne, elementem silnie kształtującym opinię klienta o produkcie. Wiadomo, że nawet najlepszy produkt źle zapakowany sprzedaje się gorzej niż produkt wyraźnie gorszej jakości, ale za to w atrakcyjnym i kolorowym opakowaniu. Nawet nie czytając informacji na opakowaniu, na podstawie samego wyglądu, kształtu i kolorystyki opakowania natychmiast wyrabiamy sobie opinię o tym co jest wewnątrz. Podoba się to, co jest ładne, a więc skoro podoba się samo opakowanie, to sam produkt, nawet wtedy, gdy jest niewidoczny, też już się nam podoba – niejako awansem. Bardzo istotna jest kolorystyka, i bynajmniej nie chodzi o to żeby było po prostu kolorowo, ale o konkretne barwy. I tak przykładowo czerwień i złoto to kolory kojarzone z bogactwem, kolor zielony jest kojarzony z przyrodą, a więc z naturą i zdrowiem, kolor niebieski i szary jest kojarzony z biznesem, skutecznością i odpowiedzialnością, żółty wiąże się z ciepłem i dobrym nastrojem, itd. Atrakcyjność opakowań spowodowała, że powiedzenie o kupowaniu kota w worku pod warunkiem płacenia za sam worek ciągle traci na aktualności. Wiadomo jednak, że atrakcyjność opakowania z czasem maleje i powszechnieje, bo przywykamy do jego widoku. Po jakimś czasie przestaje być już tak atrakcyjne i spełnia funkcję znacznika. Podchodząc do półki sięgamy po dany produkt znając już jego charakterystyczny ogólny wygląd (kształt opakowania i kolorystyka) i nie przyglądamy się mu szczegółowo. To właściwość naszych zmysłów i procesów postrzegania powoduje efekt przyzwyczajenia. Zmiana kształtu dotychczasowego opakowania wywołuje wrażenie nowości. Wystarczy, że opakowanie z produktem ma nowy, ciekawy kształt, wyraźnie różniący się od poprzedniego kolorystyką i pojawi się jeszcze na nim napis typu „jeszcze większa skuteczność …” , „nowa formuła” albo „zwiększona moc …” lub po prostu „NOWOŚĆ!” – mamy nowy produkt. Wszystkie takie zewnętrzne elementy produktu, które wprawdzie nie są do niczego potrzebne, jednak robią pozytywne wrażenie na konsumencie w praktyce marketingowej określane są jako bells and whistles (dzwonki i gwizdki).
         Opakowanie jest też jednym z podstawowych źródeł informacji o produkcie. Na nim to właśnie powinniśmy szukać wszystkich informacji  niezbędnych do bezpiecznego i zgodnego z przeznaczeniem zastosowania produktu. Obowiązek umieszczania takich informacji podyktowany jest przepisami prawa. Przestrzeganie przepisów jednak w dalszym ciągu jest – mówiąc delikatnie - dalekie od ideału. Nagminnie w sklepach oferuje się wyroby udające inne wyroby, np., masło roślinne, miód sztuczny i inne tego typu.
                  Inną jeszcze metodą z dziedziny informacji jest umieszczanie na towarach napisów o treściach oczywistych. Można umieścić na wodzie mineralnej napis o treści: „nie zawiera substancji konserwujących”. Wszystko niby jest w porządku, bo rzeczywiście nie zawiera, ale po co napis, skoro w wodzie nie ma czego, a właściwie nie powinno być niczego, co trzeba konserwować. Odpowiedź jest prosta. To, że czysta woda nie musi być konserwowana jest oczywiste, ale nie dla wszystkich. Część osób bowiem uzna, że ten producent jest bardziej uczciwy od innych, którzy pewnie potajemnie wodę konserwują, ale są nieuczciwi i się do tego nie przyznają. Wniosek - woda jest lepsza od innych. Umieszczenie napisu „nie zawiera konserwantów” na produktach żywnościowych może też być świadomym zabiegiem dezinformującym. Przeciętny konsument nie znający katalogu substancji dodawanych do żywności „E” – takich jest niestety znakomita większość, uogólni informacje i zrozumie, że produkt nie zawiera żadnych szkodliwych dodatków. Jednak tak nie jest. Gdyby tak było, napis brzmiałby: „produkt nie zawiera żadnych sztucznych dodatków”. W pierwszym przypadku, poza brakiem konserwantów, zgodnie z informacją może zawierać: barwniki, regulatory kwasowości, przeciwutleniacze, zagęszczacze, emulgatory, substancje żelujące, substancje słodzące, fosforany, substancje przeciwdziałające zbrylaniu, środki spulchniające i wiele, wiele innych, o których nieświadomy konsument nie będzie wiedział. Prawdą jest jedynie to, że nie zawiera konserwantów. W tej samej kategorii wykorzystywania zabiegów lingwistycznych wypada umieścić nazewnictwo oparte na podmiocie domyślnym. Przykładem są napisy na produktach, które ze względu na zawartość tłuszczu poniżej 82% zgodnie z prawem nie są i nie mogą być nazywane masłem. Producenci pozostawili niezmienioną szatę graficzną dotychczasowego opakowania usuwając jedynie nazwę „masło”. Sprytny zabieg powoduje, że konsumenci mocno przyzwyczajeni do wyglądu opakowania, nie zauważają braku nazwy „masło” – i wszystko jest w porządku. W tej kategorii pojawiły się też ostatnio produkty, które noszą nazwę „masło” i mają podaną zawartość tłuszczu 82% tyle, że mają jeszcze informację o tym, że na te 82% składa się naturalne masło w ilości, np. 45% oraz tłuszcze roślinne w ilości 40%. Do innych zabiegów manipulowania informacją można zaliczyć celowe upodobnianie swoich wyrobów do wyrobów znanych firm, które posiadają już określoną renomę na rynku. Wiele jest takich produktów, które kolorystyką opakowań, etykiet, kształtem lub innymi cechami łudząco przypominają znane wyroby innych firm. Podstawowym celem takiego zabiegu jest spowodowanie w świadomości klientów wrażenia rzeczywistego podobieństwa danego produktu do produktu renomowanego w sensie ogólnym. Klient kupuje taki produkt, ponieważ uznaje, że skoro wygląda prawie jak oryginał, to i pozostałe jego cechy też pewnie są zbliżone do oryginału. Taka to pokrętna logika, ale skuteczna.
         Większość z nas lubi ubierać się i wyglądać ładnie. Ponieważ ocena naszego ubioru i wyglądu jest subiektywna, większość z nas ucieka się do bezpiecznych tzw. obowiązujących kanonów mody. Być modnym to znaczy ubierać się, wyglądać, zachowywać się i robić wszystko zgodne z panującymi trendami. Generalnie należy wybierać wszystko co jest „cool”, a unikać tego co jest „passe”. Mówiąc krótko, moda powoduje unifikację i jest pewnego rodzaju zaprzeczeniem indywidualności. Nasza kultura społecznie nagradza zachowania zgodne z obowiązującą modą – chociażby poprzez uznanie i okazywanie podziwu. Osoby nie respektujące mody spotykają się raczej z dezaprobatą o większym lub mniejszym nasileniu. Jeśli coś jest modne, z reguły chcą to mieć wszyscy. Modzie towarzyszy pewien zanik krytycyzmu i osłabienie mechanizmów oceny. Kupujemy i nosimy „modowy” zegarek, nie dlatego, że nam się szczególnie podoba, ale raczej dlatego, że jest „dizajnerski” i aktualnie modny, jest też trendy i wypada go mieć. Moda jest dość złożonym zjawiskiem kulturowym, socjologicznym i psychologicznym i przez to trudnym do analizy. Nie będziemy, więc zbyt głęboko wnikać w jej istotę, a skupimy się na nie mniej dla nas istotnym aspekcie ekonomicznym. Trzeba podkreślić, że moda jest bardzo silnym i skutecznym mechanizmem wpływu na konsumentów. Dla producentów i sprzedawców jest informacją o istniejącym, co prawda okresowym, ale trwającym jakiś czas popycie na dany towar. Jest bardzo dobrym narzędziem przewidywania rynku i sterowania nim poprzez kreowanie popytu. Wiadomo też, że moda ma przeważnie charakter wybuchowy, natomiast zanika nieporównywalnie wolniej. W przebiegu koniunktury ważne jest też to, że moda jest „zaraźliwa” i działa silnie reklamowo. Każdy sprzedany egzemplarz modnego produktu silnie wpływa na otoczenie przekształcając je w następnych klientów.
         Warto w tym miejscu wspomnieć o pewnym ciekawym zjawisku, z pozoru przeczącemu rynkowemu prawu podaży i popytu. Zwykle skutkiem podwyższenia ceny jest spadek popytu na dany produkt i odwrotnie.  Okazuje się jednak, że nie zawsze. Są takie produkty, nazywane przez ekonomistów i psychologów „dobrami Veblena”, które przeczą tej prawidłowości i są tym chętniej nabywane, im są droższe. Takie produkty służą demonstrowaniu możliwości konsumpcyjnych i budowaniu własnego prestiżu. Muszą być drogie, bo kupuje się je właściwie wyłącznie po to, żeby wydać na nie pokaźną sumę i pokazać, że nas na nie stać. To dobra, które nie upowszechniają się z czasem i pozostają dostępne tylko dla nielicznych.

         Na zakończenie podsumujmy prawidłowości w zachowaniach statystycznego konsumenta na runku:

·         nie stosujemy żadnych skutecznych i racjonalnych strategii przy dokonywaniu wyborów towarów i usług na rynku (nawet zwykłej kartki z listą zakupów)
·         nie zbieramy rzetelnych informacji o produkcie przed jego zakupem i opieramy się na informacjach niesprawdzonych, pochodzących z przypadkowego źródła, którym najczęściej okazuje się być reklama lub opinie sprzedawców nie mające pokrycia w dokumentacji.
·         mamy skłonność do przeceniania naszej wiedzy. Wykorzystujemy posiadane informacje o produkcie, pochodzące z nieustalonego źródła  – nie uświadamiamy sobie tego, że są to często informacje pochodzące z reklam.
·         przy wyborach kierujemy się ilością cech a nie ich wagą (użytecznością)
·         nie dążymy do wyboru najlepszego produktu i najczęściej poszukiwania kończymy po znalezieniu wystarczająco dobrego. Niestety dotyczy to też cen.
·         przyjmujemy pierwszą ofertę i nie szukamy na rynku innych ofert w celu ich porównania i wybrania najlepszej. Nie negocjujemy ofert.
·         najczęściej kupujemy towar na podstawie tylko jednej, subiektywnie ważnej dla nas cechy (np. koloru) pomijając inne cechy znacznie bardziej dla nas istotne.
·         stosujemy tzw. myślenie konformistyczne polegające na tym, że jeśli wybieramy jakiś towar i skłaniamy się do zakupu, ze wszystkich informacji o towarze wybieramy te, które potwierdzają słuszność naszego wyboru, a nie szukamy takich, które wskazałyby na to, że wybór jest zły. 
·         przy wyborze kierujemy się wyłącznie porównaniami zamiast skupiać się na niezależnych cechach ocenianego produktu (uwzględniamy cechy względne zamiast bezwzględnych)
·         nawykowo przywiązujemy się do jednego produktu i nie szukamy innych, lepszych produktów tego samego rodzaju – nawet wtedy, gdy oferta stanie się wyraźnie mniej korzystna.
·         niezrozumiałe i nieznane określenia uznajemy jako zaletę świadczącą o wyższej jakości produktu (np. zwartość aktywnych molekuł, nowych formuł, liposomów, ceramidów w kosmetykach, czynnika V-Power w benzynie, nowej formuły … itp.) – zgodnie z aforyzmem wszytko co nieznane uchodzi za wielkie
·         łatwo ulegamy sugestii sprzedawców. Np. stwierdzenie, że „produkt A jest wyższej jakości niż B” powoduje, że statystycznie 2/3 z nas uznaje produkt A jako lepszy - zgodnie z sugestią, bez względu na to, czy sugestia jest prawdziwa, czy nie.
·         nie analizujemy treści (jakość) określeń używanych w reklamach, natomiast reagujemy na ich ilość.
·         Mamy skłonność do akceptowania całej treści reklamowej, jeśli zaakceptowaliśmy treść poprzedzającą.
·         jedynie 1/3 dokonywanych przez nas zakupów jest wynikiem wcześniej zaplanowanej decyzji, pozostałe 2/3 zakupów to tzw. zakupy impulsywne – dokonywane bez planu i pod wpływem chwili.
·         poddajemy się wpływowi reklamy – najbardziej ci, którzy stanowczo twierdzą, że są na reklamę zupełnie odporni.
·         w swoich planach jesteśmy krótkowzroczni i przeciętnie uwzględniamy w nich co najwyżej horyzont najbliższych 3 lat.
·         nie potrafimy odróżnić zdarzeń, które są wynikiem naszych działań od wyników zdarzeń losowych – zupełnie od nas niezależnych.
·         nie wykonujemy żadnych obliczeń przy podejmowaniu decyzji.
·         stosujemy przesadny i niczym nie uzasadniony optymizm – zgubny dla wyników decyzji finansowych.
·         w naszych planach nie uwzględniamy ryzyka – aktywnie go unikamy, nawet wtedy, gdy wyraźnie występuje - zgodnie z zasadą „jakoś to będzie”

·         nie znamy podstawowych uprawnień wynikających z obowiązujących przepisów prawa. Zawieramy umowy (składamy podpis) bez czytania lub bez zrozumienia ich treści 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz